Forum ZooTerror Team Strona Główna ZooTerror Team
...czyli ile WoD jeszcze wytrzyma? ;)
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Co było wcześniej... - czyli gra sprzed założenia ZTT [arch]

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ZooTerror Team Strona Główna -> Druga Warszawa, 2010
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cezar
Eon Dzikuna



Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Realm of Deep Umbra

PostWysłany: Pią 16:39, 08 Lip 2005    Temat postu: Co było wcześniej... - czyli gra sprzed założenia ZTT [arch]

Z racji, że dalszy ciąg wydarzeń z 2027 zostaje przeniesiony tu poniżej w kilku postach zostanie przedstawiona dotychczasowa historia. (jak któyś z nas znajdzie czas na zrobienie tego, oczywiście Smile )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cezar
Eon Dzikuna



Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Realm of Deep Umbra

PostWysłany: Sob 9:49, 09 Lip 2005    Temat postu:

Początek historii:

Chłodny październikowy wieczór 2027 roku. Warszawa, miasto piękne za
dnia i przeklęte nocą. Ostatni rozsądni ludzie chowali się po domach; zostawanie na ulicy było ryzykowne...

Cholerne lustrzanki. Marek biegł najszybciej jak mógł, nie oglądając sie za siebie. Nie musiał - i tak wiedział, że ma ich tuż za plecami.
O tej porze okolice Dworca Centralnego nie roiły się już od ludzi, ale kręciło się wystarczająco dużo Śpiących, żeby utrudniać mu walkę. Nie mógł się spodziewać z ich strony żadnej pomocy, wiedział o tym.
Owce.

Ledwo dysząc wpadł do hali i skierował się w stronę zejścia na perony. Nie mógł używać magyi, ale w tłumie oni też się nie odważą - skończyłoby się rzezią. Praktycznie przeleciał przez korytarz i rzucił się w dół po ruchomych schodach.

Pech. Na peronie stało niewielu ludzi, większość pakowała się właśnie do pociągu, nieliczni wysiadali. Odwrócił się - szarogębi właśnie zbiegali po schodach.
Cyborgi, cholera. Nawet się nie zdyszeli. Sięgali po broń; on również wsunął dłoń pod kurtkę. Jeśli chcieli urządzić strzelaninę, to miał dla nich przykrą niespodziankę...

=+=

Chłodny październikowy wieczór 2027 roku. Warszawa, miasto piękne za
dnia i przeklęte nocą... ale wciąż jego miasto.

Wchodząc na peron Śródmieścia założył kaptur. Wolnym krokiem przeszedł po nim. Zatrzymał się na chwilę przy zachodnim wyjściu i obejrzał się. Wciągnął powietrze i po chwili wypuścił. "Nie ma ich tu..." Powolnym krokiem ruszył podziemnym korytarzem w kierunku Centralnego. Gdy szedł korytarzem nad peronami, jego komórka zaczeła dzwonić. Stanął przy jednym z zejść na peron.

"Taaaaak...."
*Nie wygłupiaj się. Jak patrol?*
"Byłem na Śródmieściu a teraz jestem na Centralnym."
*I jak sytuacja?*
"Na Śródmieściu ani śladu a tu dopiero doszedłem, daj mi chwilę na rozejrzenie się."

=+=

Warszawa roku pańskiego 2027.
Miasto. Dla niej tylko miasto. Możliwe, że gdzieś tam jest On. Jedyny.
Najważniejszy.
Jej.

Odgarnęła opadający na twarz purpurowy dred i poprawiła paski plecaka; kiedyś był zielony, lecz teraz po kilku latach użytkowania był zakurzony, pocerowany i połatany tak, że sprawiał wrażenie trzymającego się w kupie dzięki woli właścicielki. Kontem oka zauważyła Ogryza, który usadowił się tuż obok niej i z niecierpliwością wręcz czekał aż opuści to podskakujące, hałaśliwe pudło na kołach; siedział wpatrując się w drzwi pociągu i majtał swoim ogonem na prawo i lewo, dając do zrozumienia, że jest w stanie przetrwać wiele, ale kolejna podróż w takich warunkach skończy się fatalnie. Uśmiechnęła się i schyliwszy się podrapała go za nadgryzionym uchem:
- Nie bulwersuj się Ogryzku - szepnęła - Następnym razem wezmę dla ciebie koszyk - i zachichotała; nie było chyba na tyle odpowiedniego kosza by przemieszczać w nim tego pręgowanego "potwora". W odpowiedzi usłyszała miauknięcie.

Betonowo-granitowe wnętrze Dworca Centralnego świeciło pustkami. Nic dziwnego - późnym wieczorem chyba nikt rozsądny się odważyłby się włóczyć w tych okolicach.
No poza podróżnymi, którzy nie mieli innego wyboru i właśnie tłoczyli się na peronach w oczekiwaniu na swoje pociągi.
Zeskoczyła betonową płytę peronu, a po chwili tuż obok wylądował z pełną gracją kocur. Podrzutem poprawiła plecak. Ubrana w czerwony płaszcz przepychała się w kierunku ruchomych schodów.

Nagle usłyszała krzyk jakiejś kobiety i pasażerowie - zarówno ci wsiadający, jak i wysiadający - rozpierzchli się. Usłyszała jak Ogryz syczy i zobaczyła, jak kot przypada do ziemi i kładzie uszy po sobie. Zaskoczona rozglądnęła się wokół i zobaczyła zbiegających po schodach mężczyzn; trzech z nich sięgało właśnie po broń. Zaklęła wściekle:

- Ogryz! Lustrzanki, psia ich mać! Chowaj się! - zakomenderowała do zjeżonego i prychającego kota. Sama natomiast odwróciła się w kierunku nadbiegających; Nie wiedziała czy ją wyczuli, ale jeżeli tak, to teraz nie miało znaczenia.

Czuła przyjemny ciężar na szyi. Zegarek. Czuła jak miękkie i ciepłe linie mocy zaczynają unosić się z niego. Zaczerpnęła powietrze w płuca.

- Stójcie!!! - krzyknęła wkładając w dźwięk uwalnianą moc. Połączone więzami pierwszej, czas i umysł uderzyły w szykujących się do strzału mężczyzn. Efekt miał za zadanie wpłynąć na nich, zdezorientować. Mieli zastanawiać się kto krzyczy i po co. Efekt był sprawdzony, a dodatkowo wzmocniony pierwszą - odstraszał.

Gdy poczuła w ustach metaliczny posmak, a świat zaczął tracić wyrazistość, już wiedziała co się dzieje.

Paradoks powiedział "Dzień dobry".

=+=

Marek wyciągnął pistolet równie szybko, jak agenci. Zamiast swojej ręki zobaczył palce swojego Avatara, zaciskające się na spuście. A potem...

Sztywniak w garniturze pociągnął za cyngiel. Błysk spłonki przeniknął przez zarys jego broni, wyzwalając efekt roty. W następnej chwili pistolet agenta zamienił się w kulę ognia...

Eutanatos spiął się, wyczuwając znajome zawirowanie. Paradoks. Najwyraźniej jednak nie był odpowiedzią na jego czar...

'Za tobą' - usłyszał swój własny głos, czy raczej głos jego pokręconego drugiego ja.

Korzystając z zamieszania, posłał kilka strzałów w strone Lustrzanek, uciszając na dobre dwóch z nich. Ten z rozerwaną ręką kulił się na podłodze, reszta rzuciła się na boki, zdezorientowana.

Odwrócił się i zauważył kogoś zwiniętego na ziemi. Dziewczyna, ubrana dość... oryginalnie, wstrząsana jakimiś dreszczami. Jeśli to ona wywołała Paradoks, to nie mógł jej tu zostawić, nie z cyborgami.

Podniósł ją siłą z ziemi i pociągnął za sobą, byle dalej od Lustrzanek. Jakimś cudem wdrapał się z nią na schody - adrenalina czasem się jednak przydawała. Odruchowo szarpnął się w bok, gdy kula odbiła się od ściany niedaleko. Obrócił się, opróżniając magazynek, po czym przypadł do ziemi.

Leżał przy ścianie, dysząc ciężko, przyciskając dziewczynę do podłogi. Cholera, tym razem się wpakował.

- Leż spokojnie... Stracili nas z oczu, może ich jakoś unikniemy... - spojrzał na jej jaskrawe ubranie i kręcącego się przy niej kota, najwyraźniej oswojonego. Jakim cudem ich dogonił, było dla niego zagadką. Wyciągnął z kieszeni nowy, pełny magazynek i przeładował. - ...Albo i nie. Będziesz w stanie biec?

=+=

Dla Mati świat wirował, a żołądek skręcał się niemal w supeł. Strzały słyszała jakby dochodziły zza ściany. Poczuła, że ktoś Ją podrywa z ziemi i ciągnie. Nie opierała się. Nie miała na to siły. Ani ochoty. Dopiero gdy wylądowała przygnieciona ciężarem ciała na ziemi odzyskała jasność myślenia.

- ... będziesz w stanie biec? – przedarło się przez kurtynę przytępiającą
jej zmysły.

Przełknęła nerwowo ślinę. Futerał znajdował się w plecaku, lenonki w kieszeni płaszcza. Zegarek za to wrzynał się w mostek. Skrzywiła się:

- Jak ze mnie zejdziesz, to pewnie tak - wymamrotała niewyraźnie z policzkiem przyciśniętym do zimnej płyty przejścia. Dźwignęła się na rękach próbując podnieść się i zrzucić leżącego na niej mężczyznę. Ten jakby zrozumiawszy, że taka pozycja dusi, wstał. Niemal szarpnięciem postawił na nogi. Wsparła się ręką o ścianę. Nadal czuła się zawroty głowy, ale w słowach tego mężczyzny brzmiało coś czemu wolała się nie sprzeciwiać. Zwłaszcza, że miał broń.

I był Mystikiem.

- Następnym razem, przyjadę "stopem" - mruknęła poprawiając przekrzywiony melonik - No to w drog.. – nie dokończyła krzywiąc się z bólu. W odruchu złapała się za brzuch; pozbawione podpory ciało z impetem uderzyło barkiem w ścianę - To gdzie się... zmywamy? – wykrzywiła się w przepraszającym uśmiechu do zniecierpliwionego mężczyzny.

Nie doczekała się odpowiedzi. Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w kierunku wyjścia. Na poły prowadzona, na poły ciągnięta ruszyła za nim. W duchu przeklinała swoją reakcję - gdyby nie użyła odruchowo magyi nic by się nie stało. Na przykład nie znalazłaby się w rękach szaleńca z bronią. Koleś może i byłby całkiem do rzeczy, gdyby nie gwałtowność ruchów i niepokojący błysk w oczach. Przełknęła nerwowo ślinę i nie odważyła się odezwac niepytana.

Ogryz kocim truchtem ruszył za parą magów. Nie podobało mu się to zamieszanie.
Nawet bardziej niż podróż pociągiem.

=+=

W tym momencie usłuszał dobiegający gdzieś z peronu huk.

*Co to było?*

"Nie wiem.."

*No to idź i sprawdź.*

"Dobrzeee..."

Schował komórkę do kieszeni i ruszył schodami na dół. Na peronie poza kilkoma podróżnymi zauważył pare osób wyraźnie walczących ze sobą. W
kilku z nich rozpoznał szarogębych.

"No a już myślałem, że będzie to kolejny nudny patrol."

Schował się za schody i przemieniwszy się w Crinosa złożył ręce. Po chwili rozpłynął sie w powietrzy. Natychmiast ruszył do najbliższego cyborga pamiętająć, o unikaniu ich wzroku. Pare razy przekonał się na własnej skórze czemu tak musi robić. Szczęśliwie bez odkrycia swojej pozycji podszedł do jednego z nich od tyłu. Łapami schwycił głowę cyborga. To i krzyki towarzyszące zgniataniu czaszki zwróciły uwagę pozostałych kumpli ofiary. Zanim zareagowali czaszka wydała cichy chrzęst i pękła na kilka kawałków. Juliusz chwycił cyborga i używając go jak tarczy ruszył za Markiem. Dogoniwszy go spojrzał na Mati i odrzuciwszy ciało na schody spytał ironicznie:

"Pomóc ci czy sobie poradzisz?"


Jednocześnie spojrzał jak wygląda sytuacja na peronie.

=+=

- Następnym razem pojadę na stopa - wymamrotała poprawiając przekrzywiony melonik - No to w drog.. - nie dokończyła krzywiąc się z bólu. W odruchu złapała się za brzuch; pozbawione podpory ciało z impetem uderzyło barkiem w ścianę - To gdzie się... zmywamy? - wykrzywiła się w słabym uśmiechu do zniecierpliwionego mężczyzny.

Kiwnął głową i pociągnął ją za sobą. Czas na pogaduchy będzie później, gdy wreszcie wyrwą się z tego cholernego dworca.

Za sobą usłyszał jakieś zamieszanie, a chwilę później obok niego biegł... wilkołak. Cudownie. Jeszcze tego mu brakowało.

- Pomóc ci, czy sobie poradzisz? - warknął garou. Marek wyczuł w jego głosie ironię. Wypadli na schody i po chwili stali już na przystanku. Świetnie, jakby nie wystarczyli spanikowani Śpiący na peronie, ten palant musiał jeszcze wystraszyć tych na przystanku. Pokręcił głową.

- Zawsze musicie się pojawiać w najgorszym momencie? I zdejmij tę cholerną maskę...

- Jaką maskę? A, o to ci chodzi... - otrząsnął się i nagle jakby zmalał. Futro skróciło się znacznie, strzępy ubrania powiewały teraz na wietrze.

- Już lepiej - mruknął Marek. Obrócił się do Mati i uśmiechnął się krzywo. - Witamy w Warszawie, Kultystko... bo chyba jesteś Kultystką, co? - zmierzył wzrokiem jej kolorowe ubranie.

Wilkołak zdjął z cudem ocalałego paska komórkę i jakby nigdy nic
zaczął wystukiwać coś na klawiaturze...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cezar dnia Wto 13:41, 12 Lip 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cezar
Eon Dzikuna



Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Realm of Deep Umbra

PostWysłany: Wto 13:40, 12 Lip 2005    Temat postu:

- Już lepiej - mruknął Marek. Obrócił się do Mati i uśmiechnął się krzywo. - Witamy w Warszawie, Kultystko... bo chyba jesteś Kultystką, co? - zmierzył wzrokiem jej kolorowe ubranie.
- Nie. Różowym króliczkiem! - jęknęła patrząc się to na mężczyznę z bronią to na wilkołaka, który na szczęście przybrał ludzka postać; właśnie zdjął z cudem ocalałego paska komórkę i jakby nigdy nic zaczął wystukiwać coś na klawiaturze. Mimowolnie odwróciła wzrok od przydługich kłów wystających spod górnej wargi.

- Czy u was tak zawsze? - ze zbolałą miną wskazała na rozwrzeszczanych Śpiących przebiegających obok. Usiadła ciężko na chodniku i jakby odruchowo zaczęła drapać kota, który jak gdyby nigdy nic siadł obok; zwierzak patrzył się bezczelnie na obydwu mężczyzn - Widzisz Ogryz, za każdym razem to samo. Jak czegoś chcę to zaraz kurza jego mać, się pojawia banda cholera wie kogo i z moich planów wychodzi jedno wielkie, przeogromne... - nie dokończyła. Przeciągnęła się tylko, ale powstrzymała odruch rozłożenia się na chodniku - To jak? w czyim ręku jestem i co zamierzacie z tym fantem robić? Bo wydaje mi się, że Futerkowiec pracujący z Eutaniakiem to raczej nowość? - uśmiechnęła się krzywo do Marka, który właśnie chował broń - Strasznie tu rozrywkowo - w zamyśleniu nadal głaskała kota po głowie. Mdłości powoli ustępowały, ale za to pozostało nieprzyjemne falowanie wizji. Chcąc nie chcąc zwróciła się do maga: - Jest tu jakieś miejsce gdzie mogłabym odreagować? Słowo Kultysty, że się z rańca zmyję - powiedziała; Kot jakby potakując miauknął donośnie – Tak, tak Ogryzku, też jestem głodna - powiedziała, mętnymi oczyma wpatrując się w nadjeżdżający tramwaj. Czuła, że ma na dzisiaj dość...

=+=

- Czy u was tak zawsze? - dziewczyna ze zbolałą miną wskazała na
rozwrzeszczanych Śpiących przebiegających obok. Marek pokręcił głową.

- Tylko jak jakiś futrzak zapomina o dyskrecji. Ale i tak jest dość
rozrywkowo. Zresztą sama widziałaś.

Usiadła ciężko na chodniku i zaczęła drapać kota; zwierzę bezczelnie zaczęło gapić się to na wilkołaka, to na Marka.

- Widzisz Ogryz, za każdym razem to samo. Jak czegoś chcę to zaraz kurza jego mać, się pojawia banda cholera wie kogo i z moich planów wychodzi jedno wielkie, przeogromne... - nie dokończyła. Może i lepiej. Przeciągnęła się. - To jak? W czyim ręku jestem i co zamierzacie z tym fantem robić? Bo wydaje mi się, że Futerkowiec pracujący z Eutaniakiem to raczej nowość? - uśmiechnęła się krzywo do Marka, który właśnie chował broń.

- Po pierwsze - Eutanatos spojrzał na nią wściekłym wzrokiem - nie znam gościa. Przyczepił się po drodze. Po drugie, nie jesteś w niczyich rękach. Możesz iść dokąd chcesz... chociaż w twoim przypadku byłoby to ryzykowne. Lustrzanki w nocy śpią, ale mamy tu inne atrakcje - odchylił kołnierz, pokazująć wyraźną podwójną bliznę na szyi. I drugą tuż obok. Głębiej za kołnierzem widać było trzecią. Dziewczyna jednak nie zdawała sie zwracać uwagi, jakby myślami była gdzie indziej. W końcu odezwała się.

- Jest tu jakieś miejsce gdzie mogłabym odreagować? Słowo Kultysty, że się z rańca zmyję - powiedziała. Jej kot jakby potakując miauknął donośnie. - Tak, tak Ogryzku, też jestem głodna - mruknęła.

Świetnie. Brakowało mu jeszcze tylko Kultystki, jakby nie miał już dość zmartwień. Z drugiej strony, gdyby ją tu zostawił - mogłoby się to dla niej źle skończyć.

'W końcu jesteś Eutanatosem, nie? Oddzielasz silnych od słabych' - jego Avatar nagle stanął obok dziewczyny, patrząc na nią ponurym wzrokiem. Marek nie cierpiał go, swojego bladego, mizernego, ubranego w czerń bliźniaka.

- Nie, do cholery - szepnął, a właściwie poruszył tylko ustami. - Oddzielam skażonych od dobrych. Jak ją zostawię, na pewno coś się jej stanie.

'Nie jesteś z Białej Wstęgi.'

- To nie ma nic do rzeczy... - mruknął, po czym już głośno powiedział - Mam metę parę przystanków stąd. Nie jest to może apartament, ale warunki są całkiem znośne... - "...jak na moje zarobki", dodał w myślach. - Akurat mamy tramwaj, jedziesz?

Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę otwartych drzwi.

=+=

- Tylko jak jakiś futrzak zapomina o dyskrecji. Ale i tak jest dość rozrywkowo. Zresztą sama widziałaś.

"Byłem tylko na patrolu a jakiemuś magowi zachciało się zabawy."

- Po pierwsze - Eutanatos spojrzał na nią wściekłym wzrokiem - nie znam gościa. Przyczepił się po drodze. Po drugie, nie jesteś w niczyich rękach. Możesz iść dokąd chcesz... chociaż w twoim przypadku byłoby to ryzykowne. Lustrzanki w nocy śpią, ale mamy tu inne atrakcje

Juliusz skończył pisać.

"Masz szczęście, że mam zajęcie."

- To nie ma nic do rzeczy... - mruknął, po czym już głośno
powiedział - Mam metę parę przystanków stąd. Nie jest to może
apartament, ale warunki są całkiem znośne... - "...jak na moje
zarobki", dodał w myślach. - Akurat mamy tramwaj, jedziesz?


Zaraz po wysłaniu wiadomości dostał kolejną.

"Juliusz jestem w medyku, trwa impreza, zaatakowały nas wampiry,
pospiesz się."

Zmienił postać na formę wilka i biegem ruszył w stronę Medyka
podziemnym przejściem.

=+=

- To nie ma nic do rzeczy... - mruknął, po czym już głośno powiedział - Mam metę parę przystanków stąd. Nie jest to może apartament, ale warunki są całkiem znośne... - "...jak na moje zarobki", dodał w myślach. - Akurat mamy tramwaj, jedziesz?

Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę otwartych drzwi.

- Ogryz! za nim! - zakomenderowała nagłym zrywem wstając z chodnika. W oczach błysnęły szelmowskie ogniki, gdy kot truchtem wtarabanił się do tramwaju. Chwilę później znalazła się na schodkach tramwaju przepuszczając wilkołaka; drzwi z brzękiem zamknęły się tuż za nią.
Roześmiała się szczerze i od serca, a widząc zniesmaczoną minę Eutanatosa pokazała mu język i dalej chichotała. Z rozmachem usiadła na krzesełku i śmiejąc się wpatrywała w uciekające za szybą światła miasta; adrenalina powoli opuszczała jej ciało powodując nienaturalne wręcz napady wesołości: „My last night here for you playing... just once more.. “ zaczęła śpiewać cicho, majtając w powietrzu nogami. Kot zwinięty na krzesełku przed nią mruczał niczym traktor słysząc głos swojego człowieka.

A różowy szczur tańczył obok w takt jej piosenki, po czym przestał oparł się nonszalancko o jedno z krzesełek i zapalił zatkniętego za ucho skręta. Zaciągnął się i wypuścił kłąb pomarańczowego dymu. I popatrzył się na Mati karcącym wzrokiem i nastroszył wąsy:

„Następnym razem nie ładuj w szaraki tyle, bo cię przenicuje. Ładnie wyglądała Mati – pogromczyni – zwinięta w kłębek i niesiona potem jak szczeniak pod pachą” – zapiszczał.

- Zamknij się Fret! – warknęła odwracając się od okna i wbijając spojrzenie w avatara – Nie moja wina, ze statyka dała mi kopa w tyłek. Tamci byli chyba jej kwintesencją - Szczur zapiszczał tylko złośliwie i zniknął; odruchowo rozglądnęła się czy pozostali pasażerowie nie zwrócili uwagi. Na szczęscie oprócz ich trójki było tylko dwóch pijaczków z przodu, którzy głośno i zażarcie dyskutowali o jakichś bzdetach.

Natrafiła jednak na pełne cynizmu spojrzenie Eutanatosa. Wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. I nagle straciła ochotę do śmiania się. Zmarszczyła nos:

- Też Ciebie nie lubię umarlaku – fuknęła – Przekimam u Ciebie i znikam – odgarnęła purpurowe dredy za ucho - I nie nazywaj mnie Kultystką. Mam imię. Brzmi ono Matylda – i złośliwie dodała – Ty pewnie też, chociaż cholera was tam wie – i wyciągnęła nogi przed siebie i oparła się o szybę.
Siedziała wpatrując się w umykające za oknem światła. Siłą woli powstrzymała się, by nie użyć Umysłu i nie uciec w tę świetlną plątaninę linii tak zachęcająco mrugająca ku niej zza szyby. Zacisnęła palce na poręczy aż zbielały kostki. Jej avatar miał rację - robiła się coraz bardziej nieuważna.

=+=

- Zamknij się Fret! - warknęła nagle. - Nie moja wina, ze statyka dała mi kopa w tyłek. Tamci byli chyba jej kwintesencją - urwała, rozglądając się dookoła. Marek nie okazał żadnego zainteresowania; zbyt często widział magów rozmawiających ze swoimi Avatarami.

Dziewczyna spojrzała na niego i skrzywiła się.

- Też Ciebie nie lubię umarlaku - fuknęła. - Przekimam u Ciebie i znikam - odgarnęła purpurowe dredy za ucho - I nie nazywaj mnie Kultystką. Mam imię. Brzmi ono Matylda... Ty pewnie też, chociaż cholera was tam wie...

Marek uśmiechnął się cierpko. - Zrozumiałbym, gdybyś mówiła to do Lustrzanki, to oni wyglądają jakby ich ktoś klonował. I byłbym wdzięczny, gdybyś nie nazywała mnie umarlakiem, w końcu jeszcze oddycham.

'Wkurzająca mała...'

"Zamknij się..." - przerwał mu w myślach. Ten blady palant chyba miał dzisiaj wyjątkowo dobry humor.

- I tak, mam imię. Jestem Marek - oparł się o szybę. - A jeśli chodzi o 'przekimanie się i zniknięcie', to nie radziłbym. Za dnia miasto roi się od szaraków. Wiesz co robią ze złapanymi mystykami? Bo ja wiem - jego uśmiech zniknął, a głos przeszedł w szept. - Robią im pranie mózgu, łamią ducha i zmuszają do współpracy... albo zabijają. I wbrew temu, co się o nas mówi, nienawidzę ich za to.

=+=

Słysząc to oderwała się od świata za szybą i popatrzyła się na Eutanatosa. Zamrugała kilka razy, jakby próbując zetrzeć powiekami to co widziała - Eutanatosa, który był bardziej ludzki, niż Ci z jej rodzinnego miasta; i opowieści Stopera. Przekrzywiła głowę uważnie mu się przyglądając. Miała dziką ochotę zrobić to, co we wrocławskich klubach przechodziło praktycznie bez echa - kazać mu się przejść i wykonać obrót – ale był to głupi i niedorzeczny pomysł; takie zagrywki kochali Śpiący, nie magowie.

Westchnęła i spuściła głowę. Miała naprawdę dosyć. Ostatnia godzina przyniosła jej zbyt dużo nowych wrażeń jak na jeden dzień. Potarła nasadę nosa:

- Mówisz, że za dnia pełno szaraków? A w nocy nie tylko lustrzanki – w zamyśleniu dotknęła swojej szyi – To cholerne miasto, to jakaś pieprzona
strefa wojny?? – jęknęła cicho, ale bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie a nie pytanie.

Słysząc to wylegujący się dotąd Ogryz zeskoczył ze swojego miejsca i wpakował się do niej na kolana. Wydawało się, że ten olbrzymi kocur przytłoczy ją swoim ciężarem, ale na dziewczynie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia; Odruchowo zaczęła drapać kota za uszami.

- Tu jest jeszcze gorzej niż we Wrocku... – stwierdziła.

=+=

- Mówisz, że za dnia pełno szaraków? A w nocy nie tylko lustrzanki? - w zamyśleniu dotknęła swojej szyi. - To cholerne miasto, to jakaś pieprzona strefa wojny - jęknęła cicho, bardziej stwierdzajac niż pytając. - Tu jest jeszcze gorzej niż we Wrocku...

Krzywy uśmiech Marka wrócił.

- Nie wiedziałaś? Sześć lat temu była kompletna czystka. Wtedy byłem jeszcze Śpiący, ale pamiętam, że zrobiło się niebezpiecznie. Potem... Przebudziłem się - jakiś grymas na ułamek sekundy wykrzywił jego twarz. Nieobecnym ruchem potarł bliznę na szyi. - Od tej pory mamy tu regularną wojnę. Za dnia sztywniaki kontrolują całe miasto, ale mieli pecha. Wampiry zaczęły swoją własną wojnę, garou zresztą też. Witamy w naszej bajce.

Westchnęła ciężko.

- Wszędzie powoli robi się to samo - zmarszczyła brwi - Ale wy nie mieliście przynajmniej zarazy... - popatrzyła się przez okno - Z resztą.. mało kto o niej słyszał. Ale za to o stanie wyjątkowym dla miasta Wrocławia chyba wszyscy - uśmiechnęła się niezbyt przyjemnie do swojego odbicia.

Spojrzał na nią zdziwiony. - Zaraza? We Wrocławiu?

Popatrzyła się na niego - No zaraza. Coś jak ospa w latach 60. ale gorzej, bo z ospą dało się wlaczyć, a z tym draństwem nie; przynajmniej tak to wygląda - potarła oczy - To jedna z przyczyn dla których teraz siedzę w tym mieście... - i nagle zmieniła temat - Daleko jeszcze do tej Twojej norki?

Wstał i podszedł do drzwi. - Właśnie dojeżdżamy. A "norka" to chyba
dobre określenie.

Tramwaj zatrzymał się i wyszli. Chociaż minęło tyle lat, a byli blisko Centrum, ta część Ochoty pozostawała taka sama odkąd Marek pamiętał. Stare budynki, niektóre jeszcze sprzed II Wojny, powoli niszczały. Technokraci woleli budować nowe, niż utrzymywać w porządku stare...

Dwa zakręty i parę minut później dotarli do rozsypującego się budynku
z czerwonej cegły, jakimś cudem wkomponowanego w trzymający się jeszcze dość dobrze czworokąt szarych budowli.

Marek wzruszył ramionami.

- Jak mówiłem, nora to dobre określenie... - ruszył w stronę bramy, nie oglądając się na nią.

Zadarła głowę do góry i dokładnie oglądnęła rozsypujący się budynek.

-Raaaany, a ja myślałam że "skłoty" są ruiną! - stiwerdziła odrywając wzrok od szaro-rdzawych plam na fasadzie - Ale nie będę narzekać.

- I tak dobrze, że jest jakoś otynkowany. Dwadzieścia lat temu mury sypały się jeszcze bardziej. W końcu administracji zrobiło się żal i zasmarowali czymś ściany - mruknął Eutanatos, otwierając drzwi do klatki. Weszli do środka.

Na klatce było, dla kontrastu, nawet porządnie, przynajmniej jak na taki budynek. Z drzwi na parterze wychylił sie jakiś dzieciak, uśmiechnął sie i zniknął. Marek odwzajemnił uśmiech i ruszył schodami w górę. Na pierwszym piętrze otworzył drzwi, przepuszczając Mati i jej kota przodem.

Mieszkanie było małe, ale ciepłe i czyste. Jeden średnich rozmiarów pokój, aneks kuchenny i łazienka. Pod ścianą łóżko, pod drugą - szafa z książkami i stolik, obecnie zajęty przez rozłożony na części pistolet.

Uśmiechnęła się ciepło na widok mieszkania. Z ulgą zdjęła plecak i postawiła w korytarzu. Z jeszcze większą zdjęła opinające stopy glany i pozginała kilka razy palce u nóg; długa podróż w "obuwiu roboczym" nie była najmilsza.

Kot swoim zwyczaje za to zaczął badać całe mieszkanie. Właził wszędzie. Obwąchiwał wszystko. Wreszcie, wskoczywszy na szafkę z książkami, i strąciwszy jedną czy dwie, położył się; jego mina i spojrzenie mówiły tylko "Nie ruszać! To jest moje miejsce".

Marek pokręcił głową i położył zrzucone ksiażki na stole. Podszedł do kuchenki i wstawił wodę.

- Napijesz się czegoś?

- Mocnej herbaty jeśli można - powiedziała nonszalancko opierając się o framugę drzwi - Sympatycznie tu. Tak trochę..ee.. nie w waszym stylu - i ciszej dodała - O ile coś takiego jest... - po czym usiadła na taborecie kuchennym 'po turecku'.

- Słyszałem to - mruknął. - Co byś chciała zobaczyć, czaszki zwisające z sufitu, a na ścianach gobeliny z wytkanym Danse Macabre? Wybacz, nie stać mnie. Jestem tylko ochroniarzem, a to najgorzej płatny zawód w tym kraju.

Roześmiała się szczerze; sama była tym zaskoczona.

-Masz jednak poczucie humoru. To dobrze. Może wytrzymasz ze mną do jutra.. albo dłużej - powiedziała spoglądając w okno. Patrzyła chwilę na ciemności zalegające na zewnątrz poczym, nadal uśmiechając się zaczęła nucić jakąś piosenkę; było to chyba "What a beautiful world" Armstronga. Starała się delikatnie dotknąć umysłu Marka. Tylko wysondować jego charakter. Usposobienie. Nic poza tym... Standardowe zagranie, gdy poznawała nowych ludzi, a zwłaszcza magów; co jak co, ale wolała nie drzeć kotów z Eutanatosem - wieczny pech nie był najmilszą opcją...

- The colors of a rainbow.....so pretty ..in the sky
Are there on the faces.....of people ..going by
I see friends shaking hands.....sayin'.. how do you do
They're really sayin'......I love you... - śpiewała.

Marek uśmiechnął sie lekko, zalewając herbatę.

- I hear babies cry...... I watch them grow - zanucił. Nie miał zbyt dobrego głosu, ale nie fałszował.
- They'll learn much more.....than I'll never know
And I think to myself .....what a wonderful world...

Odwrócił się do niej. Rozbawiło go trochę zdziwienie, które zobaczył w jej oczach.

- Wiesz, wbrew pozorom właśnie ta zwrotka tłumaczy, kim są Eutanatosi - postawił szklankę dla niej na stole i dmuchnał w swoją. - Chociaż niektórzy twierdzą, że jesteśmy po prostu walniętymi mordercami.

Popatrzyła na niego zaskoczona i natychmiast wylazła z jego umysłu. Bała się strasznie, że zrobiła coś nie tak i że wie, że ona właśnie mu wpakowała się do głowy. Oblała się rumieńcem i wbiła spojrzenie w podłogę. Czuła się jak mała dziewczynka przyłapana na wyjadaniu słodyczy ze słoika.

- Przepraszam - wymamrotała niezbyt składnie; Znowu robiła z siebie pośmiewisko.

- Nie szkodzi - upił łyk ze swojej szklanki. - Przyzwyczaiłem się.

Wzięła do ręki kubek z herbatą i upiła łyk:

- Tego.. no... - dukała bawiąc się obracając naczynie w dłoniach - Ja poprostu tak mam - przełożyła kubek do lewej ręki i prawym popukała się w skroń. Zdając sobie sprawę jak to wygląda usmiechnęła się - Nie nie jestem psycholem, tylko ee.. jak używam jednej ze sfer to używam muzyki. Paskudny nawyk, zwłaszcza w towarzystwie - upiła kolejny łyk - Cholera! Nie znam Ciebie a już się tłumaczę ze swoich przypadłości! - zmarszczyła śmiesznie nos - Jeszcze trochę, a zacznę ci opowiadać o swoich problemach - zachichotała, bardziej dla własnego komfortu, niż z tego co powiedziała.

Podszedł do stołu i zaczął składać rozbebeszony pistolet. - Beretta 92F, stary model - mruknął, jakby do siebie. - Podobno było 77 sposobów na to, żeby się zacięła - uśmiechnął sie krzywo i spojrzał na nią. - Sam znalazłem kolejne parę.

Wyciągnął spod kurtki drugi pistolet i podał jej. - Przyda ci się w tym mieście, o ile wiesz, jak się przypadkiem nie zastrzelić.

Właściwie nie wiedział, czemu był wobec niej taki przyjazny. Może dlatego, że najwyraźniej trafiła w nieodpowiednie miejsce w nieodpowiednim czasie?

'A może dlatego, że sam ją wpakowałeś w kłopoty?' - wciął się, jak zwykle, jego Avatar.

"Zamknij się..." - odstawił ze stukiem pustą szklankę i skrzywił się, jakby herbata była zaprawiona czymś paskudnym. Najwyraźniej jego pokręcony "bliźniak" znalazł sobie nowy temat do wałkowania.

- No to jest problem - powiedziała również krzywiąc się, ale z innego powodu - Nie umiem strzelać. Ba! Nie umiem tego draństwa nawet porządnie utrzymać - rzeczywiście trzymała to tak, jakby był to jedynie kawałek żelaza - Tylko nie próbuj mi wmówić, że byle dziecko to wie! - zastrzegła, odkładając broń na blat. Nie dało się nie zauważyć, że aż odetchnęła z ulga pozbywszy się "niewygodnego" przedmiotu.

Kultystka z bronią! Koniec świata! Stoper nigdy jej nie uczył takich zabaw. A i ona sama nie przepadała za bronia palną. Może i miała poprawiać samopoczucie i zapewniać bezpieczeństwo, ale nie Mati; na samą myśl o strzelaniu robiło się jej zimno.

Powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem. Sposób, w jaki trzymała
broń, był tak nieporadny... równie dobrze mogłaby złapać za lufę.

- Dziecko nie powinno umieć, ale magowi się to przydaje - podniósł pistolet i wsunął z powrotem pod kurtkę. - Ale nie będę cię namawiał. Pamiętaj tylko, że magya dziwnie działa w Warszawie...

=+=

Dom Medyka. Stary, nieco zapuszczony budynek naprzeciw Szpitala Dzieciątka Jezus. Atmosfera starej ulicy zupełnie nie pasowała do pobliskiego Centrum; było to jedno z nielicznych nie zniszczonych jeszcze przez Technokrację miejsc.

W Domu Medyka była impreza.

Banalne stwierdzenie - w Medyku zawsze były wieczorami imprezy, mniej
lub bardziej zorganizowane. Ta jednak była całkiem konkretna.

- No, Ewa... Widzę że dobrze się bawisz...

Młoda, blada dziewczyna odsunęła się od opartego o ścianę chłopaka, oblizując wargi. - Równie dobrze jak ty, co?

Wysoki chudzielec wyszczerzył się, obejmując w talii swoją przekąskę. - Tak jakby... O, cholera... - warknął.

Ewa obróciła się w stronę, w którą patrzył, i zbladła jeszcze bardziej.

W ich stronę przepychał się mocno zbudowany chłopak; za nim drugi... ze świecącymi czerwono oczami. Z jego palców nagle wysunęły się szpony.

Potem była już tylko panika i rzeź.

=+=

- Dziecko nie powinno umieć, ale magowi się to przydaje - podniósł pistolet i wsunął z powrotem pod kurtkę. - Ale nie będę cię namawiał. Pamiętaj tylko, że magya dziwnie działa w Warszawie...

Zagotowała się w środku. Pouczał ją! Jasna cholera! Etanatos pouczał ją, jak ma w tym cholernym mieście żyć! Zdążyła już zauważyć, że dzięki Technokracji magya świrowała powodując niemal natychmiastowe wyładowania paradoksu.

– Nie moja wina, że latanie z bronią nie leży w mojej naturze – prychnęła poirytowana akcentując ostatnie słowo. Szybko dopiła herbatę parząc sobie podniebienie i język, ale nawet się nie skrzywiła z bólu. Odstawiła ze
stukiem kubek na stół i zeskoczyła z taboretu – Jeżeli szanownemu panu to nie przeszkadza skorzystam z łazienki – poczym wymaszerowała z pokoju. Postanowiła że zejdzie mu z widoku. Był irytująco... irytująco... odległy. Nabierał chyba dystansu do wszystkiego co żyło. Na samo wspomnienie łatwości z jaką strzelał na dworcu wzdrygnęła się. Może i wyglądał na sympatycznego gościa, ale nadal był tylko Eutanatosem. Piewcą dobrej śmierci.

- Jutro stąd znikamy – mówiła do kota winiętego w kłębek na książkach. Wyciągając z plecaka ręcznik i przybory do mycia kontynuowała – Mam na głowie kilka spraw, gdzie ochroniarz będzie mi tylko przeszkadzał – mruczała pod nosem sunąc do łazienki.

Szybko zdjęła zielone dżinsy z kolorowymi naszywkami. Obok nich wylądował cienki, pasiasty sweter i podkoszulek w schizoidalne wzory. Na to rzuciła skarpety oraz bieliznę i klapiąc o zimne kafelki bosymi stopami weszła do kabiny prysznicowej.

Stała cierpliwie pod strumieniem zimnej wody spokojnie czekając aż się ociepli. Lubiła to. Spływające zimne strugi orzeźwiały, dodawały energii zmęczonemu ciału. Gdy zimno ustąpiło ciepłu powoli, jakby z namysłem zaczęła namydlać ciało. Pełna werwy, pobudzona strugami spływającymi po ciele zaczęła śpiewać:

Raise the flag of piracy,
sing the song of victory
Glorious in battle are we
We've never known defeat,
we never will retreat.

Lubiła tę piosenkę. Była taka jak ona – pełna energii. Życia. I walki, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Przed nikim. Nawet przed Stoperem. A już tym bardziej przed Markiem. Wzdrygnęła się mimowolnie. Drugiego człowieka o takim dystansie do innych nie spotkała nigdy. Zastanowiło ją czy to celowe. Pewnie tak. To w takim razie po co ją tu zaciągnął?

We live to hear the cannon roar,
And terror is our semaphore
Victoriously loathsome are we,
We rob the rich, the poor;
then steal a little more.

‘Wróć’ skarciła się w duchu. Prychnęła wodą, która naleciała jej do nosa ‘Sama tu przyjechałaś... Z własnej woli. I jutro stąd się wyniesiesz’ zaczęła spłukiwać mydliny ‘I pewnie go nigdy więcej nie zobaczysz’ zakręciła wodę i złapała za ręcznik. Szybko wytarła się i pochyliła nad umywalką. Spokojnie wyżęła dredy, rozczesała mokre włosy i owinęła głowę wilgotnym ręcznikiem. Założyła podkoszulek i świeże figi, po czym zebrawszy pozostałe rzeczy wyszła z zaparowanego pomieszczenia. Położyła ubranie obok plecaka i odpięła zrolowany śpiwór:
- Jak ci nie będzie przeszkadzać, prześpię się na podłodze! – rzuciła przez ramię rozścielając go obok łóżka, na dywanie. Powinna się była ugryźć w język, zanim poszła się myć. Teraz już było za późno, i jedyne co Jej zostało to zgrywanie obrażonej pannicy. Przynajmniej mogła odreagować wydarzenia z dworca... a że na Eutanatosie...

Wzruszyła ramionami.

- Shit happens - mruknęła wczołgując się do śpiwora.

=+=

Juliusz dobiegał właśnie do Medyka, gdy drzwi z hukiem otworzyły się i wypadł przez niego jakiś człowiek. Za nim wyskoczył z klubu kobieta. Nie zwracając na nich uwagi, zmienił się w Crinosa i wszedł do klubu. W środku panował totalny chaos. Studenci biegali z miejsca na miejsce. Ściany ozdabiały krwiste ślady. Gdy zobaczyli go poza paroma osobami wszyscy w panice zaczeli uciekać na piętro. Pozostali byli zbyt zajęci zabijaniem sie nawzajem aby go zauważyć.

"Gdzie on może być? Musiał znaleść bezpieczne miejsce aby wysłać SMS-
a." myślał Juliusz "Wiem, musi być pewnie gdzieś na górze."

Ruszył na górę. Gdy był na półpiętrze, rzucił się na niego Gangrel. Zbyt późno zauważył go i tamten podrapał go po prawym ramieniu. Momentalnie zatrzymał się i uniknąwszy kolejnego ciosu chwycił Gangrela i rzucił nim o ścianę co go na chwilę ogłuszyło. Za chwilę był już na górze (na 3 piętrze).

- Kamil jesteś tu? zawołał.

- Tutaj - odezwał sie z jednego z pokoi Kamil.

Podszedłszy do niego Juliusz spytał się:

- Jak to się zaczeło? - spytał Kamila.

- Bawiliśmy się. W sali balowej pojawiła się oni. Wyglądali na dwójkę studentów i studentkę. Ale oni natychmiast rozdzielili się i zaatakowali. - odowiedział mu Kamil.

- A ty wtedy uciekłeś tu i powiadomiłeś mnie?

- Tak. - odparł Kamil

- Więc zostań tu i poczekaj aż zrobię porządek z nimi i wtedy wrócę tu po ciebie. - powiedział Juliusz i ruszył na dół szukać wampirów.

Mijając miejsce gdzie go zaatakował Gangrel zauważył ciało martwej Ventrue. - Jedna mniej. - wymamrotał pod nosem. Gdy zszedł i zajrzał
do baru. Poza paroma studentkami w Delirium było tam ciało Malkavianina i innego wampira, który zauważył obecność Juliusza. Nie czekając na jego reakcję skoczył ku niemu. Tamten używając sfery mroku uniknął ataku i sam wyprowadził własny, który spowodował, że Juliusz się zachwiał i odruchowo szukająć podparcia złapął za rękę Lasombra, pociągając go ze sobą. Po upadku szybko wstał i chwycił za jedną z ław. Wtedy Lasombra wbił mu kły w bok. Chwyciwszy mocno ławę
podniósł ją i zamachnął się nią w nadzieji trafiena przeciwnika. Jednak ten zdołał uniknąć tego, choć machnięcie nie było nadaremne.
Trafił nią wbiegającą do barku Brujah.

Uwolnił się od Lasombry i zamachnąwszy się ponownie uderzył Brujah celnie w głowę, miażdżąc jej czaszkę. "Kolejna z głowy" pomyślał zanim ponownie Lasomra zaatakował ponownie. Ostatnie machanie ławą wycięczyło go na tyle, że nie zdążył uchylić się przed ciosem. Po tym poczuł jak szał powoli ogarniał go. Zanim zawładnął nim całkowicie usłyszał głos Kamila gdzieś z dali.

- Juliusz, pomóż!

Z furią rzucił sie na Lasombre. Po kilku udanych blokach ciosów złapął wampira i rzucił nim z całej siły o ścianę. Następnie dopadwszy wbił szpony w klatkę Lasombry i wyrwał mu serce. Z sercem w dłoni ruszył na górę. Spojrzał na Kamila - krewniak leżał nieprzytomny. Nad nim stał Gangrel. Zauważywszy Juliusza obrócił się i z rzucił się z pazurami. Jego cios zranił Juliusza w lewy bok.

Juliusz w zamian urwał mu kawałek ramienia. Wtedy Gangrel wbił pazury
w miejsce jego ranę na prawym ramieniu. Wyjąc z bólu Juliusz chwycił go i podciął go. Po spadnięciu ze schodów, przez chwilę leżeli oszołomieni. Pierwszy ocknął się Juliusz. Pokonując ból usiadł na torsie Gangrela i zebrawszy resztkę sił uwał wampirowi głowę. Po tym upadł i stracił przytomność. Usłyszał jeszcze jakiś kobiecy głos:

- Będzie dobrze...

=+=

Aneta wyszła właśnie z klubu pożegnawszy się uprzednio z szefem, Markiem. To był udany wieczór, a właściwie noc biorąc pod uwagę, że dochodziła 2.00.

Występ się udał, publiczność zadowolona, czego więcej chcieć od życia. Pora wracać do domu i mieć nadzieję, że nie przyplącze się jakiś..... Mieszkała blisko ale ojciec zawsze zrzędzi jak to Warszawa stała się niebezpieczna. Jakby nie umiała o siebie zadbać.

Dała sobie mentalnego szturchańca "Mysza nie błądź gdzieś myślami, skup się, bo rzeczywiście wywołasz jakieś licho..."

"Shit" zaklęła pod nosem.

Ruszyła w stronę domu.

"Mam nadzieję, że się nie rozpada. Moja spódnica tego by nie przeżyła, a bardzo ją lubię."

Jednak jej uśmiech powiększył się tylko na myśl o wspaniałej ulewie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cezar dnia Wto 13:55, 12 Lip 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cezar
Eon Dzikuna



Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Realm of Deep Umbra

PostWysłany: Wto 13:54, 12 Lip 2005    Temat postu:

Kiedy weszła do pokoju, Eutanatos wyglądał przez okno. Spojrzał
przelotnie na jej odbicie w szybie - w samym podkoszulku i majtkach,
z ręcznikiem na włosach, wyglądała inaczej. Jakby... normalniej.

'Jakby bardziej przystępnie, co?'

Sklął w myślach swojego bliźniaka i spojrzał znowu przez okno; coś na
zewnątrz najwyraźniej przykuło jego uwagę.

Dziewczyna położyła ubranie koło plecaka i zaczęła rozkładać śpiwór.

- Jak ci nie będzie przeszkadzać, prześpię się na podłodze! - rzuciła
przez ramię. Wczołgując się do śpiwora mruknęła jeszcze - Shit
happens...

- Skorzystaj z łóżka - Marek odwrócił się od okna. - I tak nie będę
go dzisiaj używał.

Rozległo się gwałtowne stukanie do drzwi. Eutanatos przeszedł do
przedpokoju i otworzył je. Za progiem stał roztrzęsiony dzieciak.

- Panie Marku! Anka... - potrząsnął głową, zbierając myśli - Napadli
ją. I...

- Wiem, widziałem was - Marek spojrzał na schody, po których dwóch
chłopaków wciągało nieprzytomną dziewczynę. - Zaraz do was przyjdę.

Wszedł z powrotem do pokoju i podniósł mała, leżącą obok szafy
walizkę. Uśmiechnął się krzywo do zdziwionej dziewczyny. - Czasem
nawet mag śmierci robi coś konstruktywnego, wiesz? Dobranoc.

Wyszedł z mieszkania i wbiegł na drugie piętro; drzwi sąsiadów były
otwarte, stał w nich ten sam chłopiec, który przybiegł do niego po
pomoc.

- Już ją położyliśmy...

Marek wszedł do środka. Rzeczywiście, leżała na kanapie w pokoju, w
poszarpanym ubraniu i umazana krwią.

- Niech wszyscy wyjdą - mruknął. Nie mógł przecież używać przy nich
magyi. Kiedy pokój był już pusty i zamknięty, zaczął oglądać jej
rany. Nie był głębokie, ten kto je zadał zrobił to raczej z myślą o
bólu, niż o okaleczeniu; niemniej bez jego pomocy goiłyby się długo,
a blizny byłyby paskudne.

Otworzył walizkę i wyciągnął z niej bandaże. Jego umiejętności
medyczne był niespecjalne, ale umiał opatrywać rany - a pod
opatrunkiem nie było już widać, jak szybko skóra zrasta się pod
wpływem jego magyi.

Obłożył poharatane przedramiona gazą i owinął bandażem; dłonie jego
Avatara przesuwały się po nich, łagodnie zaciskając brzegi ran,
chociaż po wyrazie jego twarzy widać było, że nie sprawia mu to
przyjemności. 'Jesteś magiem śmierci, do diabła, nie lekarzem...'

"Jestem Eutanatosem."

'Z Brzytwy.'

"Najpierw jestem Eutanatosem, potem dopiero śledczym."

Obmył twarz dziewczyny i wyciągnął z walizki narzędzia do szycia. Z
twarzą sprawa była najtrudniejsza, rozcięta skóra na policzku była
delikatna i bez szycia na pewno pozostałaby na niej blizna... Nie był
przecież doświadczonym uzdrowicielem. Oczyścił skórę Sferą Życia i
założył kilka szwów. Obłożył ranę gazą i nakleił plastry. Dłoń
Avatara zanurzyła się w opatrunku po raz ostatni.

Położył dłoń na jej brzuchu i zaczął przesuwać w stronę podbrzusza.
Całe jej ciało pokryło się cieniutkimi liniami Wzorca; jego dłoń
nakryła miejsce, gdzie linie te przecinały się z pomniejszym, obcym
kłębowiskiem. Zbiorowisko mikroskopijnych, a jednak widocznych dla
niego, prawie identycznych Wzorców błysnęło nagle i rozpłynęło się.
Szkody naprawione.

Marek potarł oczy i spojrzał na zegarek. Dwie godziny, które czuł aż
w kościach - zużyta Kwintesencja i wywołany Paradoks odbierały mu
siły. Podniósł się chwiejnie, spakował apteczkę i wyszedł z pokoju.

- Opatrzyłem jej rany i zszyłem policzek. Wpadnę za jakieś dwa-trzy
dni zdjąć szwy. Jak dobrze pójdzie, zostaną tylko małe blizny.

Nie czekał nawet na podziękowania, po prostu wyszedł. Dobrze
wiedział, że tych ludzi nie było stać na normalne leczenie. Kiedy
zorientowali sie, że może im pomóc, zaczęli do niego przychodzić -
zresztą nie tylko oni. Jakie szczęście, że nie znali jego drugiej
strony... Jedna ręką dawał życie, a drugą zabierał.

'Właśnie. Powinieneś się kiedys zdecydować. Daj sobie z nimi
spokój... Dla Śpiących lepiej będzie, jeśli skupisz się na
ochranianiu ich.'

Marek nawet nie miał już ochoty na dyskusję. Był zmęczony. Musiał się
położyć... nie, nie położyć. Przecież spała u niego Mati. Musiał po
prostu usiąść i wyciszyć się. Odpocząć. Zebrał już dość Paradoksu,
musiał się przygotować na wyładowanie, do którego po prostu musiało
dojść, i to już niedługo.

Możliwie cicho wszedł do mieszkania i usiadł na rozłożonej w pokoju
baraniej skórze. Zamknął oczy, pod powiekami zobaczył falujące linie
Kwintesencji. "Jej rany niedługo się zagoją, gorzej z pamięcią. To
będzie się za nią ciągnęło..."

Usnął.


Wszedł z powrotem do pokoju i podniósł mała, leżącą obok szafy walizkę.
Uśmiechnął się krzywo do zdziwionej dziewczyny. - Czasem nawet mag śmierci robi
coś konstruktywnego, wiesz? Dobranoc.

Nie spała gdy wrócił. Ale nawet nie poruszyła się, by mu pomóc. Czuła metaliczny
posmak wyładowań Paradoksu. I wiedziała, czemu on zawdzięcza takie stężenie
owego zjawiska przy sobie. Mimowolnie wtuliła się w poduszkę.
Czuła się winna – zaanektowała sobie jego łóżko, a wcześniej była dla
niego wredna i opryskliwa. A nawet nie spytała się czy mu nie pomóc.
„Duma i uprzedzenia wyuczone przez magów z Fundacji wzięły górę”
pisnął siedzący obok szczur. Wpatrywał się w nią czarnymi paciorkami oczu
„Wolisz nadal być im posłuszna niż myśleć samodzielnie?” spytał się
marszcząc nos. Zaczął węszyć w powietrzu „Będziesz przy nim jak nastąpi
wyładowanie” zawyrokował i zniknął, zostawiając osłupiałą i zagubioną
dziewczynę w ciemnym pokoju.

„... nawet mag śmierci robi coś konstruktywnego” A kultystka niczego
nie zrobiła..

Leżała z rękoma pod głową patrząc się w sufit. Starała się wzrokiem przebić
cegły i zaprawę; a przynajmniej takie sprawiała wrażenie; Z chwilą, gdy Marek
wyszedł z pokoju pomóc tamtej dziewczynie, odechciało jej się spać.
Ktoś popełnił jedną z najohydniejszych zbrodni. I miało mu to ujść na sucho.
Wzdrygnęła się przewracając się na bok. W ciemnościach, między cieniami
kładzionymi na dywan przez meble widziała śpiącego Eutanatosa. Musiał być
naprawdę wykończony skoro zasnął niemal natychmiast.
Zacisnęła zęby:
- Tym razem się nie porzygam – obiecała sobie. Sięgnęła do leżącego obok
łóżka futerału i wyjęła z nich podniszczone lenonki. Cicho, by nie obudzić
śpiącego maga zaczęła nucić pierwszą lepszą melodię, jaka przyszła jej do głowy.
Założyła lenonki.. i świat przesłoniły linie Kwintesencji. Wiedziała, że to co
będzie próbowała teraz zrobić będzie straszliwie trudne, bo i do tej pory nie
próbowała zrobić czegoś takiego.
Za pomocą linii nakierowała się na ognisko bólu. Przez chwilę badała je
powierzchownie, delikatnie muskając jego powierzchnię; czuła każdy rodzaj bólu
jaki można w takiej sytuacji czuć...
Ostrożnie, starając się nie potrącić żadnej z linii sięgnęła w umysł napadniętej
dziewczyny. Zaczerpnęła głęboki wdech i wniknęła we wspomnienia.

„Granica między bólem, a przyjemnością jest minimalna” powiedział
kiedyś Stoper „Naucz się ją przekraczać. Wtedy pozbędziesz się
ograniczeń”
Nigdy się nie nauczyła. Nadal czuła lęk przed owym doznaniem.

Niemal krzyknęła widząc co zrobiono tej dziewczynie. Co czuła. A Ona czuła to
razem z Nią, od nowa, cały czas, w kółko... Zapłakała cicho, ale nie otarła łez.
Z ciężkim sercem zaczęła naprawiać zniszczenia jakie w delikatnych splotach
umysłu poczynili tamci.
Nie nazwała ich. Nie mieli prawa do nazwy. Imienia. Czegoś co definiowało
istnienie. Dla niej byli twarzami. I to twarzami, które właśnie starała się
wymazać z pamięci Anki. Ale Mati pamiętała; a to wystarczało.
Twarze wyblakły, uczucia stępiły się. Bólu nie potrafiła usunąć, złagodziła go
tylko.
„Nigdy nie byłam dobra w uleczaniu duszy” myślała „Ale ten
jeden raz.. niech chociaż ten jeden raz się uda! Nawet jeśli nie całkowicie.. To
niech ona nie czuje poczucia winy i bólu” prosiła swojego avatara, który
swoimi drobnymi łapkami – jej dłońmi – naprawiał poczynione zło.
Szczur nie pisnął nawet; też nie przywykł do takich zadań...

Gdy skończyła powoli wycofała się z umysłu dziewczyny. Widziała to co ona. Czuła
to co ona. Czuła się tak samo. I rozumiała ją.
I powoli zaczynała rozumieć mężczyznę, który spał na podłodze odstępując jej
swoje łóżko.

Leżała w jego łóżku, owinięta śpiworem, zlana potem. To co zrobiła... Ingerencja
w cudzy umysł... To ją niemal wykończyło. Była w stanie tylko leżeć i patrzeć
się w sufit. Nawet nie była w stanie się uśmiechnąć, bo zdała sobie sprawę, że
znowu wygląda idiotycznie z „lenonkami” na nosie. W gardle i ustach
miała pustynię; śpiew, nawet cichy pozbawił ją śliny.
Ale nawet mimo tego czuła metaliczny posmak Paradoksu kumulujący się zarówno nad
nią jak i gospodarzem domu.
Zamknęła oczy. Chwilę później zasnęła na nowo przezywając koszmar wycięty z
umysłu napadniętej dziewczyny.
Gdy się obudziła starała się nie krzyczeć.


Adrian przesunšł dłonią po gardle nieprzytomnej dziewczyny i puścił
ją. Osunęła się powoli po ścianie. Wampir patrzył na nią jeszcze
przez chwilę, po czym zapiął kurtkę i wyszedł z bramy. Kolejna łatwa
zdobycz... aż za łatwa. Teraz potrzebował jakiejś rozrywki.

Wbrew obiegowym opiniom, umiał bawić się inaczej niż przez typowe dla
jego klanu tortury. W tej chwili żałował, że wszyskie galerie w
Warszawie były o tej porze zamknięte - chociaż większośc ludzi nie
potrafiła wybic sie ponad poziom bezmyślnego bydła, zdarzały się
nieliczne przebłyski geniuszu.

Ktoś podśpiewywał; miły głos. Odwrócił się; ulicą szła powoli
dziewczyna, dosć ładna, jak zauważył. Eleganckie ubranie w
artystycznym stylu, futerał z gitarą... Może właśnie znalazł kogoś,
kto potrafiłby uprzyjemnić mu wieczór.

Była już niedaleko domu. Po głowie tłukła jej się nowa piosenka. Nie
oznaczało to, że była mniej ostrożna. Szybko zauważyła postać, która
wyłoniła się z pobliskiej bramy. W momencie gdy chłopak się odwrócił
piosenka zamarła jej na ustach.

Stanęła wpatrzona w zjawisko znajdujšce się przed jej oczami.
Doznania, które do niej docierały, sparaliżowały ją. Zapomniała, co
robiła jeszcze chwilę wcześniej.

Po chwili jednak opamiętała się.

"Idiotko... co tak stoisz i gapisz się na niego? Lepiej zrobisz jeśli
jakby nigdy nic wyminiesz go i pójdziesz w swoją stronę."

Adrian uśmiechnął się szeroko. Dziewczyny różnie reagowały na jego
widok, ale zwykle nie stawały na środku chodnika z otwartymi z
wrażenia ustami. I nie stały tak przez dłuższą chwilę.

Znał jednak osoby, które mogłyby tak zareagować. I miał wrażenie, że
już gdzieś ją widział. Elizjum?

Dziewczyna opamiętała się i najwyraźniej chciała iść dalej. Nie, tej
okazji nie mógł przegapić.

- Czy my się skądś nie znamy? - zapytał, podchodząc do niej.

Aneta zaklęła w myślach.

"To cię spotyka za gapienie się na pięknych chłopców, zaraz taki
przyczepi się do ciebie i myśli niewiadomo co...." Przywołała na
twarz swój najpiękniejszy, rozbrająco-przepraszający uśmiech.

-Przykro mi ale nie, chyba mnie z kimś pomyliłeś - na wszelki wypadek
rozejrzała się po ulicy, aby sprawdzić czy nie ma jeszcze kogoś w
pobliżu. Pusto. Postanowiła, że poprostu wyminie natręta.

"Mam nadzieję, że rozumie słowo nie."

- Możliwe - Adrian nie przestawał sie uśmiechać. - Chociaż mam
wrażenie, że jednak cię gdzieś widziałem - uśmiechnął sie jeszcze
szerzej. Już sobie przypomniał, chociaż teraz wyglądała inaczej. -
Nie grywasz czasem w "Progresji"?

Lekko drgnęła, ale szybko nad sobą zapanowała. Postanowiła zignorować
uwagę. Uśmiechnęła się tylko przepraszająco i zrobiła ruch by wyminąć
chłopaka, nim ten stanie się bardziej natarczywy. Już czuła, że
inaczej tak łatwo się od niego nie uwolni. "Chyba należy do tych,
których trzeba mocno walnąć w głowe, by zrozumieli, że nie jest się
zainteresowanym."

Pozwolił, żeby go wyminęła. Tak jak myślał, jego wyostrzony
Dyscypliną słuch nie wyłapał przyspieszonego w takich sytuacjach
ludzkiego oddechu; ani odrobiny ciepła, jakie powinna wydzielać
ludzka skóra. Przez ramię rzucił jeszcze: - Świetnie grasz,
Toreadorko. Gdybyś umiała równie dobrze malować... - nie dokończył.

Aneta gwałtownie wciągnęła powietrze i powoli odwróciła się.
Otaksowała chłopaka dokładnie i z wielką uwagą. Wyczulone teraz
nadnaturalnie zmysły pozwoliły jej zauważyć nienaturalną bladość oraz
brak ruchu klatki piersiowej. Teraz, gdy nad tym dokładniej
pomyślała, to w sumie był trochę zbyt piękny, zbyt doskonały. Oczy
Anety lekko się rozszerzyły.

"No fajnie", pomyślała z przekąsem, "nie tylko natręt ale i jeden z
nas.... jeśli Sabat to mam Duże kłopoty."

Uśmiechnęła się tylko uprzejmie.

Adrian wybuchnąłby śmiechem, gdyby taka reakcja była dla niego
naturalna. Ale od paru lat śmiał się tylko dla efektu; tutaj było to
niewskazane, chociaż jej zdziwiona mina aż prowokowała.

- Zorientowałaś się, co? Nie martw się... gdybym miał złe zamiary,
nawet bym sie nie odezwał... Szukam tylko kogoś, z kim mógłby spędzić
trochę czasu, a ludzie są raczej kiepskimi rozmówcami. Oprócz
artystów, oczywiście. To samo zresztą z Rodziną - wzruszył ramionami.

Trochę się odprężyła. "Przynajmniej na razie jast ok".

Nie mogła jednak odwrócić się i pójść swoją drogą. Zostawienie go z
tyłu, za swoimi plecami, byłoby kuszeniem losu.

"No tak, odejść na razie za bardzo nie mogę. Pozostaje mi tylko albo
stać tutaj i rzucać w jego stronę mroczne spojrzenia, chociaż myślę,
że jego byłyby bardziej ironiczne, albo zabawić dziwaka do czasu gdu
uda mi się bezpiecznie mu wymknąć. Hm... ewentualnie walka." Tą myśl
odrazu odrzuciła - tylko jeśli sytuacja będzie tego wymagała. "Stanie
tutaj mi się nie uśmiecha, tak więc pozostaje zabawienie dziwaka."

Uśmiechnęła się trochę szerzej.

-Och czyżby? A cóż może być takiego ciekawego we mnie? Sam
stwierdziłeś, że zwykli "ludzie" cię nie interesują... Jestem pewna,
że masz o wiele ciekawszych znajomych. Ale skoro chcesz tak bardzo ze
mną porozmawiać, byłabym wdzięczna gdybyś był uprzejmy podać swe
imię. To bardzo ułatwiłoby nam konwersację, nie uważasz ?

To go trochę zaskoczyło. Dziewczyna albo się z niego nabijała, albo
starała sie go odstraszyć. Znów wzruszył ramionami. - Adrian. I
naprawdę, nie musisz używać tylu ozdobników... - skrzywił się. -
Zresztą... Widzę, że moja propozycja ci nie pasuje. Szkoda - odwrócił
się. - Może jeszcze na siebie wpadniemy.

"No proszę, kto by pomyślał... Ale nie mogę być nieuprzejma, powinnam
się chociaż przedstawić." Westchnęła lekko.

-Mówią na mnie Mysza. Miło mi, że moja muzyka zwróciła twoją uwagę na
tyle, że mnie zapamiętałeś. Nie miałam zamiaru cię obrazić. Miło było
spotkać.

Z tymi słowami na ustach powoli odwróciła się w przeciwnym kierunku z
zamiarem powrotu do domu.

Adrian obejrzał się jeszcze, po czym ruszył w swoją stronę. "Pewnie i
tak ją jeszcze spotkam..." Odechciało mu się szukać towarzystwa, ale
pozostawał jeszcze plan awaryjny. Uśmiech Adriana stał się bardziej
drapieżny, gdy przypomniał sobie zamkniętego w piwnicy sabatnika...
czy raczej to, co z niego zostało.


"Będzie dobrze...No w sumie żyję, gliny mnie nie złapały ani inni
oszołomi." z zamyślenia wyrwał Juliusza dźwonek komórki:
-Tak.
-I jak szukasz?
"Cholera zapomniałbym o tym." przeklą w myślach.
-Tak szukam, a mam robić?
-Pamiętaj. Masz czas do wieczora. A potem...
-Zdążę przed wieczorem.
-Dużo miejsc sprawdziłeś?
-No tak z dwa, trzy. I ani śladu.
-To ruszaj sie w tym tempie sie nie wyrobisz.
Po tym rozmówca rozłączył się. A Juliusz ruszył w stronę przystanku
tranwajowego podziemnym przejściem koło Wileńskiego.


Marek otworzył oczy. Powietrze w pokoju było aż gęste; Paradoks
powoli osiagał chyba masę krytyczną. Wiedział, że nie mogło to być
tylko jego zasługą; nawet przez sen czuł, jak magya pulsuje w pokoju.

Za oknem robiło się powoli szaro - jeszcze ciemno, ale już nie noc.
Podniósł się powoli i przeciągnął; coś chrupnęło w kręgosłupie.
Powoli powlókł się do kuchenki i wstawił wodę na kawę.

Oddech Mati przyspieszył; Marek zorientował się, że już to słyszał -
przez sen. Jednak tym razem dziewczyna nie uspokoiła się. Nagle
usiadła na łóżku i rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem, ocierając
szybko łzy.

- Zły sen? - podszedł do niej z kubkiem gorącej kawy. Wiedział, że to
coś więcej, ale wolał sie nad tym nie zastanawiać. Cokolwiek
zmalowała za pomocą swojej magyi, sporo ja to kosztowało. Paradoks
bił od niej równie silnie, jak od niego. - Napij się.

Musiała sie czuć paskudnie; widział przecież, jak poprzednio
odreagowała użycie magyi.

'Nawet o tym nie myśl...' - jego Avatar stanął obok niego jak żywy
cień. ' Jesteś tak nadoksowany, że nawet najmniejszy przepływ
Kwintesencji musi się źle skończyć.'

"I tak się skończy."

'Ale nie przy niej...'

"Wiesz, nie obchodzi mnie to."

Na jego usta wypełzł ponury uśmiech. - Jakieś plany na dzisiaj? Nie
włóczyłbym się na twoim miejscu bez towarzystwa...


Biegła. Ale wiedziała, że nie ucieknie.
Gdy ją złapali krzyk uwiązł jej w gardle. Przyduszona mogła tylko czekać aż
skończą.
A oni zabawiali się nią jakby była szmaciana lalką.
Udało jej się wyrwać, ale wtedy jeden z nich...

Usiadła gwałtownie na łóżku starając się uspokoić oddech. Potoczyła
nieprzytomnym wzrokiem po pokoju i napotkała spojrzenie Marka. Szybkim,
zdecydowanym ruchem otarła napływające do oczu łzy. Nie odważyła się zamknąć
oczu – zbytnio bała się, że koszmar wyrwany z umysłu tamtej dziewczyny
wróci.
- Zły sen? – podszedł do niej z kubkiem gorącej kawy. W jego oczach
zobaczyła... współczucie? Zrozumienie?
Bez słowa wzięła kawę. Musiała się solidnie nagimnastykować, żeby nie upuścić
jej na łóżko. Palce cały czas dygotały, ale mimo to upiła kilka łyków ździebko
się rozgrzewając. Trzymała kubek w dłoniach i wpatrywała się w powierzchnię
napoju koncentrując się na rzeczywistości; Nieznacznie przygryzła wargę, gdy
wspomnienia tamtego upiornego wieczora wróciły...

Powietrze aż wibrowało od Paradoksu. Zdawała sobie sprawę, że Eutanatos wie, że
używała magyi. Czuła się znowu jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku:
„Jeżeli nastąpi wyładowanie mam nadzieję, że nie będzie go w
pobliżu” myślała upijając kolejny łyczek i zmarszczyła nieznacznie brwi
„Nie chcę, żeby mi znowu pomagał...”

Z zamyślenia wyrwało ją pytanie:
- Jakieś plany na dzisiaj? Nie włóczyłbym się na twoim miejscu bez
towarzystwa...
Skrzywiła się nieznacznie, a na jej warz wypłynął raczej smutny uśmiech:
- Nawet ... – wychrypiała i odchrząknęła - Nawet gdybym chciała, to i tak
nie znam miasta – powiedziała cicho – Ale jakbyś mógł mi
towarzyszyć...Bo muszę... muszę znaleźć pewno miejsce... – wymamrotała
niewyraźnie. Wbiła spojrzenie w swoje dłonie, kurczowo ściskające kubek; czuła
że świat powoli zaczyna falować. Ponownie przełknęła ślinę, czując narastający w
ustach metaliczny posmak.
Szybko dopiła kawę. Odstawiła kubek na podłogę i powoli wykaraskała ze śpiwora.
Stanęła dygocząca z zimna, nerwów i paradoksu. Odgarnęła klejące się do czoła
kosmyki włosów. Czuła się fatalnie. I zdawała sobie świetnie sprawę, że wygląda
jakby właśnie umierała; podobnie się czuła.
Bez słowa złapała ręcznik, świeże ubranie i powlokła się, a raczej zatoczyła się
w kierunku łazienki. Nie pofatygowała się nawet do zdjęcia „piżamy”
– w podkoszulku i majtkach weszła do kabiny i odkręciła wodę. Stała pod
strumieniem wody starając się uspokoić. Ale było to niezwykle trudne; Gdy
zaczęła płakać miała tylko nadzieję, że woda zagłuszy jej łkanie.
„Wycinanie” wspomnień było niebezpieczne. Trzeba było bowiem owe
wycinki wspomnień gdzieś umieścić, a ona nie mając innego wyjścia zamknęła je w
swoim umyśle. Teraz za każdym razem, gdy dekoncentrowała się, koszmar
poprzedniej nocy wypływał na wierzch umysłu, a ona na nowo przeżywała katusze
tamtej dziewczyny, jakby były jej własnymi.

Gdy po półgodzinie wyszła z łazienki wyglądała na jeszcze bardziej wykończoną
niż wcześniej:
- To gdzie jest klub Progresja? – zapytała się, a w jej zielonych,
zapuchniętych oczach czaiła się desperacja.


Usłyszał jeszcze jakiś kobiecy głos:
- Będzie dobrze...
Zauwazyła, że jego ciało nie zmienia się. Wzdrygnęła się mimowolnie.
Pamietała że w caernie... w tamtym miejscu takich jakoś się nazywało
i było to niezbyt miłe określenie. Wetchnęła ciężko, i powstrzymując
odrazę podjeła próbę uzdrowienia chorej tkanki. Nie przysięgała
jeszcze na Hipokratesa, ale chciała nieśc pomoc wszystkiemu, co
potrzebowało tego...
Jego rany wyleczyła na tyle aby odyskawszy przytomność, niemal
instynktownie zmienić formę na ludzką. Nie wspominając o tym, że był
teraz nagi i każdy mógł zobaczyć jego deformację. Rozejrzał się
wokoło i zobaczywszy Natalię spytał:
-Kkkim jesteś?
Starała się nie patrzec na kły szpecace jego twarz:
- N.. natalia - powiedziała uśmiechając się blado - Nie możesz tu
zostać. zaraz pojawia się gliny - "Icholera wie co jeszcze"
pomyślała. wstała i jakby z ociaganiem podała mu rekę, by pomóc
wstać - Lepiej się zmywajmy. Nie lubię odpowiadać na pytania, do
których nie znam odpowiedzi.
Natalia obrzuciła go spojżeniem, i odwróciła speszona wzrok - Nie
wiem jak ty, ale latanie nago po mieście, w środku nocy zwraca na
siebie uwagę - zauważyła intensywnie patrząc w czubki butów.
Juliusz w międzyczasie znalazł coś w czym mógłby się ubrać i po tym
wciąż krwawiąc, spojrzał na nią z zaciekawienie:
-Krewniaczka czy Garou?
Popatrzyła się niechętnie - Ani, ani - odpowiedziała wymijająco.
Minęła go szybko i ruszyła schodami w dół. Przez ramię rzuciła tylko
- Idziesz, czy czekasz na gliny?
Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem
- Iść, w moim stanie -westchną - nie zniknę stąd zanim pojawią się
gliny, a zadzwonić po swoich nie mam z czego. Chyba
muszę......spytać. Pomożesz mi?
Zatrzymała się i westchnęła cicho. Chciała sie go pozbyc jak
najszybciej, rozbudzałw niej niepokojące wspomnienia, których nie
chciała pamiętać - No chodź. Nie zostawię Ciebie, to nie leży w mojej
naturze - machnęła na niego reką - Ale potem znikniesz, dobrze? -
spytała.
- Tak. Zniknę w cieniu - spróbował zażartować, ale zabrzmiało to
jakoś poważnie - Mam jeszcze tylko jedno pytanie.
- Tak? - powoli zaczynała żałować, że została.
- Więc - uśmiechnął się tajemniczo, czego nie dostrzegła, gdyż kaptur
skrywał jego twarz - nie obraź, się ale zastanawiając sie chwilę.
Zakładam, że jednak jesteś Garou to z jakiego jesteś plemienia?
Drgnęła, zaciskając palce w pięści. Odwróciła się w jego kierunku
celując palcem - Nie jestem już garou! - syknęła - Kiedyś Dzieci Gai
chciały bym była jedną z nich, ale już nie jestem jedną z Was! -
poczym odwróciła się i szybko zbiegła po schodach. Byleby nie zdążył
zadac kolejnych pytań. Na tyle ile mógł pospiesznie zszedł po
schodach. - Poczekaj, już nie będę cię pytać o to. Mamy do wyboru.
Albo pomożesz mi wrócić do caernu lub przenocuję u ciebie...
Nie miała ochoty wracać do caernu. Jeszcze by ją tam znowu
zatrzymali. Zmarszczyła nos - Może być u mnie. Bo do tamtego drugiego
miejsca się nie zbliżam - burknęła.
-Co za temperament - szepnął tak cicho, żeby towarzyszka tego nie
usłyszała a głośniej - Więc prowadź. Przepuszczjąc ją w wyjściu z
Medyka dodał uśmiechajęc sie uroczo - Damy przodem.
- Wolny? - spytała kierowce pierwszej taksówki, który zajęty był
czytaniem gazety. Męzczyzna popatrzył się na nią, a potem skierował
wzrok na towarzyszącego jej mężczyznę:
- Dokąd? - zapytał bez zbędnych ceregieli.
- Na Jelonki - powiedziała, otwierając drzwi i wsiadając na tylne
siedzenie taksówki.
Juliusz wsiadł do taksówki i usiadłszy obok Natalii zagłębił się w
myślach.
Nie odezwała się do niego ani słowem. Siedziała ponuro patrząc się w
okno. Nie podobało jej się to spotkanie. Miała się odciąć od tego
wszystkiego, a nie pomagać jakiemuś wilkołakowi. Jeszcze sypnie ją
reszcie i będzie bal.
Dotarcie na miejsce zajęło im sporo czasu. Zapłaciła za przejazd i
wysiadła.
Nadal w ponurym nastroju zaprowadziła Juliusza do swojego domu.
Pokazała mu co gdzie jest, poczym z wrodzoną delikatnością, połaczoną
ze stanowczością kazała mu usiąśc na kanapie w pokoju gościnnym. Tam
zajęła się jego ranami używając oprócz swego przeklętego daru
zwykłych, standardowych metod leczenia.
- Możesz przespać się tutaj - powiedziała, chowając bandaże do
apteczki - Tam jest łazienka, tam kuchnia. Rozgość się. Ja muszę ..
muszę ochłonąc i wreszcie się wyspać - powiedziała ziewając wręcz
ostentacyjnie. ebrała swoje rzeczy i zniknęła w jednym z pokoi.
Rzuciła się na łóżko oddychając szybko. Takie spotkanie nie miałao
prawa się jej przydarzyć! W Wawie ponoc nie było praktycznie
wilkołaków! A ona trafiła na jednego i to z tych ponoć gorszego
rodzaju! Mniej więcej z takimi oto myślami zasnęła...
W nocy powróciły sny o wilkach...
Juliusz chcąc nie chcąc posłusznie poddał się opatrywaniu ran przez
Natalię. "Dobrze, że choc inni Władcy mnie nie widzą. Co by sobie
pomyśleli."
Porankiem uprzejmie podziękował za gościnę i szybko udał sie do
caernu. Tam przebrał sie i po gorzkiej rozmowie udał sie w okolice
Wileńskiego.


- To gdzie jest klub Progresja? - zapytała. Miała lekko zapuchnięte
oczy; Marek nie musiał się domyślać, że płakała. Słyszał ja mimo
szumu wody.

'Wątpliwy plus tej klitki. Mogłeś mieszkać w Fundacji.'

"I wysłuchiwać komentarzy tych palantów? Dzięki, ty wystarczysz."

- Siadaj. Zrobiłem śniadanie jak się kąpałaś...

Sam podszedł do okna i oparł się o parapet. Powoli domyślał się, co
zrobiła; nie podejrzewał, że będzie ją stać na coś takiego, wyglądała
przecież na niedoświadczonego dzieciaka. Ale najwyraźniej pozory mylą.

Po co chciała iść do Progresji? Był tam raptem raz - kiedyś jego
firma zabezpieczała jakiś koncert - ale miejsce nie przypadło mu do
gustu.

- Progresję otwierają dopiero po południu... Zaprowadzę cię tam -
obrócił się i zmierzył ją wzrokiem. - Szukasz tam kogoś? Jeśli
mystyka, to może w naszej Fundacji będą coś wiedzieć. Mamy cały dzień.

Na pewno wiedzieli. I chociaż nie cieszyła go perspektywa wizyty...
tam, przecież musiał jej pomóc...


- Progresję otwierają dopiero po południu... Zaprowadzę cię tam -
obrócił się i zmierzył ją wzrokiem. - Szukasz tam kogoś? Jeśli
mystyka, to może w naszej Fundacji będą coś wiedzieć. Mamy cały dzień.

Na hasło "Fundacja" wzdrygnęła się nieznacznie. We Wrocławiu sama nie należała
do żadnej, ale to był jej świadomy wybór. No połowicznie świadomy, bo drugą
połowę stanowiły skutecznie zniechęcające opowieści Stopera. Uśmiechnęła się
blado:
- Tak, między innymi szukamy mystyka - przyznała siadając na taborecie i
spokojnie zabierając się za kanapki.
Ogryz natychmiast znalazł się w pobliżu donośnym wrzaskiem dając znać że jest
głodny i domaga się, by się z nim podzieliła. Westchnęła i przewróciła komicznie
oczyma - Ogryz potworze! Nie terroryzuj mnie, ze mną takie zagrywki nie przejdą!
Próbuj gdzie indziej! - kot teatralnie i błagalnie popatrzył się na Marka. A
przynajmniej z założenia tak miało wyglądać; rezultat był odmienny od
zaplanowanego. Obrażony kocur potruchtał z powrotem do pokoju i ułożył się na
zaanektowanej półce.

Roześmiała się radośnie, na chwilę odzyskując humor. Ale spoważniała. Przeżuła
kilka kęsów i odezwała się do marka:
- Szukam w tym momencie jednego mystyka. Mam nadzieję znaleźć Go w "Progresji";
takie miałam namiary - nabrała powietrza w płuca - Ale chyba więcej się o nich
dowiem w Fundacji... chociaż nie cierpię tego typu instytucji - skrzywiła się i
zamyśliła się.

O „Progresji” słyszała od innych Ekstatyków z Wrocławia. Punkt
kontaktowy. Zmarszczyła brwi. Wszystko miało być banalnie proste. Skomplikowało
się po nocnej akcji. Przeczesała włosy:
- Mam dziwne przeczucia... – szepnęła i zabrała się za szybką konsumpcję
śniadania; nie podejrzewała nawet że jest tak straszliwie głodna. Gdy skończyła
zwróciła się do Marka – Ubiorę się tylko i pokaż mi gdzie siedzi reszta
waszego „magycznego” półświatka – mlasnęła językiem –
Może uda mi się wyparować nieco „doxu”, bo go aż na języku czuć...


Po śniadaniu ruszyli do Fundacji. Warszawa za dnia nie wyglądała już
tak pusto i ponuro, ale nadal daleko jej było do atrakcji
turystycznej. Dotarli na miejsce bez większych problemów, co już było
sukcesem. Najwyraźniej lustrzanki lizały jeszcze rany po ostatniej
nieudanej akcji.

Zmarszczyła nos. - Nie jest tak źle jak myślałam - stiwerdzła
rozglądając się wokoło - Nawet ...hmm..dosyć przytulnie? - jakby w
odpowiedzi truchtający obok Ogryz miauknął i dał susa za zabłąkanym
wróblem. Wystraszył go tylko; spłoszony ptak odfrunął gdzieś ponad
szklane tafle okien. Przystanęła na chwilę patrząc się za nim.

Marek rozejrzał się po ulicy. Żywego ducha. Dobrze. Pchnął drzwi.

W środku budynek nadal nie wyglądał na nic więcej, niż tylko zwykły
blok. Eutanatos sprowadził Mati do piwnicy i otworzył kolejne drzwi,
puszczajac ją przodem.

...i nagle wszystko się zmieniło. Obdrapany beton zastąpiły kamienne
płyty, a na ścianach wisiały różnokolorowe lampy; skądś sączyła się
cicho muzyka. Zamiast małego, obskurnego pomieszczenia był teraz
przed nimi długi korytarz...

- Wow ... - wykrztusiła, wykonując taneczny piruet - Ale widok! Biały
domprzy tym to ruina - stwierdziła uśmiechając się szeroko. Nagle
zmarkotniała i zrównała się z Markiem - To idziemy.... - przełknęła
nerwowo ślinę - Fundacja jest luzik, ale... właśnie .. Jak to jest z
mieszkańcami? - spytała się.

Pokręcił głową.

- Z mieszkańcami bywa różnie. A jeśli chodzi o samo miejsce...
Słyszałaś określenie "strefa kieszeniowa"?

Pokręciła przecząco głową - Niet. Powiedzmy, że wiem.... sporo, ale
nie to co trzeba - westchnęła.

- To takie technomagyczne określenie. Chodzi o kieszonkę w
rzeczywistości, o wiele większą niż by sie wydawała. Wiesz, w tej
chwili wcale nie jesteśmy pod ziemią.

Skręcili w kolejny korytarz.

- Spójrz - pokazał na okno, pod którym właśnie przechodzili. Na
zewnątrz wirowały czerwono-błękitne chmury, a w dole nie było widać
ziemi.

- Można powiedzieć, że nie jesteśmy już właściwie w naszym świecie.
Strefa kieszeniowa podlega prawom swoich twórców, chociaż zachowuje
większosć reguł rządzących naszą rzeczywistością. Przynajmniej jeśli
wierzyć Wielebnemu... a chyba jemu jednemu tutaj wierzę.

- Fantastyczne - szepnęła spogladając przez okno - No faktycznie,
Biały dom to przy tym ruina - zaśmiała się, wpatrując się w wirujące
i skrecające się pasma - Dlaczego tu nie mieszkasz, tylko gnieciesz
się w tamtej norze? - spytała się nadal z fascynacją wpatrując sięw
chmury za oknem. Gdy jednak spojżała w dół natychmiast odskoczyła do
tyłu, przełykając nerwowo ślinę. Usmiechnęła się nerwowo - Szlag...
się chyba nigdy nie przyzwyczaję - syknęła.

Marek uśmiechnął się niezauważalnie, po czym znowu skrzywił, kiedy
ktoś odezwał sie za nimi.

- Ej, Luty, kogo tu sprowadzasz?

Odwrócił się. Pod drugim oknem siedział, z książką na kolanach, chudy
i niski blondyn.

- Nie wiesz, że obcy nie mają wstępu?

- Podobno to ja jestem podejrzliwy... A ona jest czysta.

- Jaaaasne... - blondyn wykrzywił się złośliwie. - To uważaj, żeby ci
jej na mieście nie sprzątnęli. Podobno Nephandi czekają za każdym
winklem.

Marek złapał Mati za ramię i pociągnął za sobą. Palant działał mu na
nerwy, jak zwykle. Rzucił jeszcze przez ramię:

- Jasne że czekają, skoro robisz za wtyczkę... - pchnął kolejne drzwi
i ruszył w dół korytarza.

-Heeej... nie tak...mocno - wyszarpnęła rękę i rozmasowała. Marek
chyba nawet nie zauważył jak mocno zacisnął palce na ramieniu.
Popatrzyła się na zamknięte drzwi - Sympatyczny koleś, nie ma co ...
Jeżeli wszyscy w tak "uroczym stylu" się odnoszą się do Ciebie, to ja
już wiem, czemu się tu nie kręcisz - stwierdziła i przyśpieszyła
kroku, żeby nadążyć za Eutanatosem - Czemu obcy nie mają tu wstępu? O
co chodziz tym, czy jestem czysta czy nie? - dopytywała się.

Marek zatrzymał się przy kolejnych drzwiach.

- To ostatnie miejsce w Warszawie, gdzie mystyk może czuć sie
bezpieczny. Jeśli kiedykolwiek dostaną się szarogębi... albo
Upadli... to równie dobrze możemy się pakować. A co do niego -
machnął głową w stronę, z której przyszli - to jest po prostu
cholernie złośliwy. Chociaż czasem naprawdę zastanawiam się, czy jest
po naszej stronie. Poczekaj chwilę.

Wszedł do pokoju i po chwili wysunął głowę. - Wejdź.

Pomieszczenie okazało sie przytulną biblioteczką. Na półkach stały
książki, rozdzielone rozmaitymi słojami i figurkami. Na drugim końcu
pokoju, pod oknem, stało wielkie biurko. Nad oknem wisiał okrągły
symbol Niebiańskiego Chóru.

- To ona, Wielebny.

Zza biurka podniósł się starszy mężczyzna, uśmiechajac sie łagodnie.

- Mati, tak? Proszę, wejdź i usiądź. Podobno szukasz znajomych?

Weszła do środka. Z miejsca poczuła się nieco zagubiona i troche
onieśmielona obecnością starszego maga, ale i samym wystrojem
pomieszczenia. Dygnęła:
- Dzień dobry - powiedziała cicho; intensywnie starała się nie
patrzeć w czubki swoich butów - Znaczy.... szukam pewnego maga,
nazywa się Stoper - zaczęła mówić szybko - Znaczy, słyszałam, że jest
tutaj... znaczy w Warszawie! -poprawiła się szybko. Zaczerpnęła tchu -
A co do owych znajomych..to oni nie sa moimi znajomymi... -
przełknęła nerwowo ślinę.

Gdzieś w pamięci znowu otworzyła się furtka, wypuszczając wspomnienia
napadniętej Anki. Mati zacisnęła zęby i zakołysała się nieznacznie.
Czuła, że krew powoli odpływa z jej twarzy...
W głowie kultystki Anka - teraz Mati - znowu toczyła walkę z
napastnikami.

Marek już był przy niej, pilnując, żeby się nie przewróciła. Wielebny
również podszedł i położył ręce na jej głowie.

- Spokojnie... - jego głos był cichy, ale wyraźny. Nawet nie znając
Sfery Umysłu można było wyczuć wyraźne drga nie magyi w pokoju.

Szarpnęła się lekko czując, jak magya zaciera cudze wspomnienia
kotłujące się gdzieś na obrzeżacg świadomości. Czując wyraźną ulgę,
brak nacisku cudzej świadomości na jej własną, uśmiechnęła się niemal
błogo...

- Muszę.. się jeszcze sporo nauczyć - powiedziała przepraszająco.
Przed oczyma nadal latały czerwone i niebieskie plamy - Uroki nie
posiadania mentora... z prawdziwego zdarzenia - westchnęła tłumacząc
się.

Wielebny pokiwał głową i wrócił za biurko.

- Usiądź, proszę. Marku, możesz ją już puścić.

Eutanatos dopiero teraz zorientował sie, że obejmuje ją mocno
ramieniem. Odsunął się i stanął przy drzwiach, starając sie nie
wyglądać na zawstydzonego.

- Stoper... nie przypominam sobie, żebym spotkał go u nas... chociaż
przyznaję, słyszałem o nim. Także o tym, że niekoniecznie wita sie,
wpadając do miasta...


-Tak szukam, a mam robić?
-Pamiętaj. Masz czas do wieczora. A potem...
-Zdążę przed wieczorem.
-Dużo miejsc sprawdziłeś?
-No tak z dwa, trzy. I ani śladu.
-To ruszaj sie w tym tempie sie nie wyrobisz.
Po tym rozmówca rozłączył się. A Juliusz ruszył w stronę przystanku
tranwajowego podziemnym przejściem koło Wileńskiego.
Wsiadł do tranwaju i ruszył w stronę Annopolu. Po przejechaniu
przystanku wysiadł. Rozejrzał sie dookoła i ruszył ulicą. Po minięciu
paru kamienic wszedł do jednej. Pokonał dwa piętra i wyważywszy drzwi
wszedł do środka. W środu panował niemal całkowity mrok co zważywszy
na mieszkanców nie dziwiło. No właśnie mieszkańcy. Powinni się już
zaktywizować. A tu nic. Obchodził właśnie po koleji pokoje, gdy z
ktoś sie na niego rzucił.
"Ciepły, to pewnie tylko ghoul." pomyślał i wykonał obrót próbując
zrzucić oponenta, który mimo to wciąż się trzymał. Julisz po kilku
nieudanych próbach zrzucenie zaparł sie i z całej siły uderzył tyłem
w jedną ze ścian, co na moment oszołomiło ghoula. W tym czasie
wskoczył do sąsiedniego pokoju i po szybkim zrzuceniu okrycia zmienił
sie w glabro. Powrócił i chwyciwszy przeciwnika z a ubranie zaczął
nim walić po ścianach, co nie robiło na nim dużego wrażenia. Dopiero
gdy na chwile ponownie oszołomiło go to Juliusz zmienił sie w crinosa
i nie tracąc czasu rozszarpał mu gardło, rozprół klatke piersiową. A
na spokojnie dla pewności oderwał kończyny. Po tym wrócił do postaci
homid, ubrał sie i gdyby nigdy nic wyszedł. Wyszedł z kamienicy i
doszedłszy do przystanku odjechał tranwajem w kierunku następnej
kryjówki.
"Cholera, jak tak dalej pójdzie nie znajdę go do wieczora." zaklął w
myślach patrząc przez szybę.


Wyszedł z kamienicy i doszedłszy do przystanku odjechał tranwajem w
kierunku następnej kryjówki.
"Cholera, jak tak dalej pójdzie nie znajdę go do wieczora." zaklął w
myślach patrząc przez szybę.
Podróż nie trwała długo. Po przesiadce dotarł do centrum, koło domów
centrum. Dla pewności spojrzał na kartkę.
- Ulica Złota. Zgadza się. To tylko trzeba znaleść odpowiednie
mieszkanie. wymamrotał jak chował kartkę spowrotem do kieszeni. Chilę
zajeło mu znalezienie właściwego budynku. Po wejściu szybko znalazł
mieszkanie. Jak poprzednie toneło w mroku, ale tu drzwi nie były
zamknięte. Zachowując się jak najciszej wszedł do środka. Było cicho,
podobnie jak w poprzednim. "Cicho, zbyt ci..." w tym momencie rzuciła
się na niego jakaś postać. I był to zdecydowanie wampir. Juliusz po
nieudanym uniku, zachwiał się na chwilę. Tamten ponownym ciosem
przewrócił go. Juliusz Zasłonił sie jedną ręką, jednocześnie tworząc
na drugiej dłoni małą kulę ognia, którą rzucił w kainitę. Tamten
dostał w twarz. Korzystając z chwili Juliusz ponownie potraktował
wampira ogniem i podbiegł do okien i zaczął tłuc szyby w oknach,
starając się stać w zasiegu światła wpadającego przez rozbite szyby.
Wampir uciekł do przedpokoju. Więc po wybiciu szyb Juliusz ponownie
zdjął ubranie, zmienił się w Crinos i poszedł po wampira. Mimo jego
usilnych starań, wziął go i przyniósł do okna aby ten mógł podziwać
piękno dnia. Po tym jak już po wampirze została tylko kupka popiołu,
wrócił do homida i ubrał się. Przeszukał mieszkanie i zadzwonił do
caernu.
-Tu Juliusz.
-Jak poszukiwania?
-Przejrzałem wszystkie miejsca na liście i poza jednym ghoulem i
słabym kainitą nie znalazłem jej.
-Słabym?
-Podejrzewam, że było to jej potomstwo lub wampir trzymany więzią
krwi. Co teraz? Szukać na oślep?
-.........
-Jesteś jeszcze tam?
-Tak. Zajrzyj do domu, damy ci nowe namiary.
-No to narazie.
Przed wyjściem Juliusz zajrzał do kuchni i zjadł nieco jedzenia,
które tam było. Jak gdyby nic wyszedł z budynku i poszedł na
przystanek autobusowy. Po dłuższej chwili podjechał właściwy autobus,
któym dojechał do placu Bankowego. Tam wysiadł i zszedł na peron
metra. Poczekał, aż przyjechało metro w stronę Kabat i zeskoczył na
tory. Szybko oddalił sie od stacji idą w stronę stacji dw. Gdański.
Po koło 50 metrach podszedł do ściany tunelu i otworzył drzwi. Po
wejściu zamknął je za sobą. Teraz odetchnął na chwilę. Po przejściu
paru korytarzy wszedł do swojego pokoju, ściągnął ubrania i
przyjąłwszy formę urodzeniową usnął. A śniły sie mu wydarzenia z
ostatnie doby. Centralny, Medyk, noc, kamienica na Pradze, mieszkanie
w Centrum, nowa znajoma...wszysko mieszało się i przenikało się
nawzajem.
Sen przerwał głos: -Julisz, wstawaj, czekają na ciebie od 15 minut.


Usiadła posłusznie, wpatrując się w czubki glanów. Starała się sobie
wmówić, że wcale nie było jej przyjemnie, gdy Marek trzymał ją w
ramionach. Szybko upchnęła to uczucie, koncentrując się na
wiadomościach zdobytych od Wielebnego:
- Czyli może by w Warszawie, tak? - mruknęła pocierając nos. - To
świetnie! - uśmiechnęla się szeroko.

Aż kipiała z radości. W końcu go znalazła, i tym razem nie pozwoli mu
zniknąć bez słowa.

Wielebny również się uśmiechnął.

- Cieszę się, że mogę ci pomóc. Jak długo będziesz w Warszawie,
możesz korzystać z pomocy Fundacji. Jak chyba zauważyłaś, nie
gryziemy. Marku, oprowadzisz ją?

Chłopak kiwnął głową. - Oczywiście.

Starszy mężczyzna spojrzał znowu na Mati. - Czy mogłabyś zaczekać
chwilę na zewnątrz? Muszę ustalić z Markiem parę rzeczy. Na przykład
jego wczorajsze szaleństwa na mieście...

Zamrugała oczyma i gwałtownie poderwała się z krzesła.... tylko po to
by zaraz znowu opaść na nie; świat nada lekko falował.

- Jeżeli chodzi o Dworzec ...to moja wina! - powiedziała -
Spanikowałam i Marek mnie wyrwał Technokratom sprzed nosa.. - było
jej strasznie głupio.

- Nie chodzi tylko o dworzec - odezwął się Eutanatos. - Technokraci
nie pojawili się tam przypadkiem. Ściągnąłem ich tam, mając nadzieję
że nie będą strzelać w tłumie... Nie spodziewałem się, że wszystko aż
tak się skomplikuje.

Nie wyglądał na zdenerwowanego, ale w jego głosie było czuć coś
między złością a poczuciem winy.

- Aha... - tylko tyle udało jej się wydusić. Wstała i starając się
nie zataczać wyszła, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.

"...skomplikuje... Ta, ostatnio coś za często coś komplikuję..." -
potarła skronie. Donośne miauknięcie w okolicy kolan oznajmiło jej,
że Ogryz właśnie ją znalazł. Kucnęła i zaczęła drapać kocura za
ogryzionym uchem.

- No i co mi powiesz maluszku, co? - mówiła do niego szeptem - Chyba
jesteśmy na dobrym tropie, wiesz? - w odpowiedzi uslyszala
mruczenie.... oraz kpiący śmiech.

Szarpnęła glową i spojrzała w pełne odrazy i pogardy oczy tego samego
maga, którego z Markiem spotkali wcześniej. Zmarszczyła gniewnie brwi.

- Gadasz z kotami? - parsknął blondas. - Lutemu chyba naprawdę
odwaliło.

- Wolę z kotami, niż z takimi przydupasami jak ty - prychnęła - One
przynajmniej potrafią być uprzejme... - czuła, że Ogryz się spręża do
ataku na chłopaka. Szybko złapała go i przyciągnęła do siebie.

- Patrzcie, jeszcze pokazuje pazurki - mag wykrzywił się w uśmiechu. -
Ciekawe, czy są ostre, czy tylko na pokaz.

- Chcesz się przekonać? - wychrypiała wstając - Czy to aby nie
wyzwanie? - ciągnęła, nadal z calych sił trzymając Ogryza poza
zasięgiem twarzy blondaska.

Odwrócił się.

- Nie będę się narażał twojemu... ochroniarzowi - wycedził to
ostatnie słowo, jakby miało sugerować co innego. - Jeszcze. Zresztą i
tak nie miałabyś szans.

- On nie jest moim ohroniarzem! - niemal krzyknęła i umilkła czując,
że właśnie o to mu chodziło, o sprowokowanie jej. Popatrzyła się na
niego spode łba - Faktycznie, nie miałabym szans z takim aroganckim
bękartem, jak ty... - cedziła spokojnie.

Drzwi za nią otworzyły się powoli.

- Jeśli masz coś do mnie - warknął Marek, wychodząc z pokoju
Wielebnego - to załatwmy to prywatnie. Nie musisz jej w to wciągać.

Blondyn najwyraźniej puścił uwagę Mati mimo uszu. - Daj sobie siana,
Luty. Ty też nie masz ze mną szans. Właściwie to zastanawiam się,
jaki idiota by cię przyjął na ucz... - nie dokończył; Marek zrobił
dwa szybkie kroki i pchnął go na ścianę.

- Nazwij go tak jeszcze raz. Zrób to. Daj mi jeszcze ten jeden powód,
żebym mógł...

- Żebyś mógł co? - nawet teraz drugi mag uśmiechał się bezczelnie. -
Zabić mnie? Zaimponować twojej niuni?

Zagotowala się w środku. - Niu... niuni? - szepnęła z
niedowierzaniem, jakby ktoś ją solidnie trzepnął w twarz. Potrząsnęła
głową, puściła Ogryza, który natychmiast prychając i fucząc wyraził,
co myśli na temat blondwosego maga.

Złapała Marka za ramię - Zostaw. Nie warto ruszać tego śmiecia... -
starała się zachować spokój, ale z trudem hamowałą złość; co było
widać w postaci szkarłatnego rumieńca gniewu rozlewającego się na jej
twarzy.

Marek jeszcze raz pchnął blondasa na ścianę i puścił.

- Zapamiętaj sobie... możesz być uczniem Wielebnego, ale u niego też
sobie grabisz. Będę cię obserwował - warknął. - Chodźmy.

Odwrócił się i ruszył w dół korytarza. Mati posłała mordercze
spojrzenie arogantowi i szybkim krokiem ruszyła za Markiem. Przez
dłuższą chwilę szła obok niego w milczeniu:

- Sorki - szepnęła. - Dałam się sprowokować.... jakbym była jakimś
rozpuszczonym bachorem - zaczęła się tłumaczyć, ale widząc zaciętą
minę Eutanatosa zamilkła.

Ogryz z nastroszonym ogonem spokonie szedł w ślad za nimi bacznie
obwą=cenzura=ąc każdy zakamarek. Fundację wypelniala magia, i kocur
wyczówal ją w każdym nawet namniejszym klaczku kurzu.

- Nie szkodzi. Widziałaś, ja też nie wytrzymałem. Ten palant myśli,
że wszystko mu wolno - westchnął Eutanatos. - Nieważne.

Zatrzymali się na skrzyżowaniu korytarzy.

Na lewo jest biblioteka, na wprost mamy kwatery... w razie gdybyś
chciałą tu zostać... a tam, na prawo - machnął ręką - jadalnię. Tyle,
jeśli chodzi o najważniejsze, codzienne miejsca. Za kwaterami jest
ogród. Co chcesz zobaczyć najpierw?

Odgarnęła dredy za ucho.

- Po tych nerwach sądzę, że najlepszy byłby ogród - powiedziała -
Raaany.... czasami żałuję, że nauka idzie mi, jak po grudzie. Miałam
dziką ochotę usmażyć mu tyłek na wolnym ogniu! - westchnęła
przeciągając się - Albo chociaż postraszyć go iluzją...

Posłała Markowi przepraszający uśmiech. - Stanowczo nie dziwię ci
się, że tu nie mieszkasz. Ja mieszkając tu zjadłabym swoje nerwy ...
i parę innych rzeczy - dodała myszkując w jednej z wewnętrznych
kieszeni. Po chwili wyjęła nieco pogniecionego skręta i zapałki.
Rozglądnęła się nerwowo. - Można tu palić?

Wzruszył ramionami. - Jasne.

Kiedy parę minut później wyszli do ogrodu, było w nim ciemno.

- No tak... pory dnia bywają tutaj bardzo różne, i niekoniecznie
takie jak na zewnątrz - Marek spojrzał w górę, na ciemnoczerwone
teraz chmury. Podszedł do jednego z drzew, zerwał jabłko i rzucił je
Mati.

- Spróbuj. Mój mistrz je posadził.

Złapała je odruchowo jedną ręką i wgryzła się w nie:

- Mniamm... - zamruczała z pełnymi miąższu ustami - Pycha! Twój
mistrz musi być niesamowity, jeżeli takie wspaniale rzeczy umie
wyhodować - powiedziala z uznaniem.

Marek uśmiechnął się smutno.

- Był niesamowity. Bez niego pewnie byłbym taki, jak myślałaś na
początku... To on nauczył mnie, że prawdziwy Eutanatos powinien
naprawiać świat, zanim spróbuje go zniszczyć.

Posmutniała. Popatrzyła się na trzymany w dłoni ogryzek - Był...
rozumiem... - powiedziała cicho - Przepraszam... nie wiedziałam.


Po koło 50 metrach podszedł do ściany tunelu i otworzył drzwi. Po
wejściu zamknął je za sobą. Teraz odetchnął na chwilę. Po przejściu
paru korytarzy wszedł do swojego pokoju, ściągnął ubrania i
przyjąłwszy formę urodzeniową usnął. A śniły sie mu wydarzenia z
ostatnie doby. Centralny, Medyk, noc, kamienica na Pradze, mieszkanie
w Centrum, nowa znajoma...wszysko mieszało się i przenikało się
nawzajem.
Sen przerwał głos: -Julisz, wstawaj, czekają na ciebie od 15 minut.
Juliusz niechętnie zwlókł sie z łóżka i poczłapał w znanym kierunku.
Wszedł do małej salki (tak z 3 na 3m). Naprzeciw wejścia stał stół,
za którym siedziało troje Garou: Władczyni, Gnatożuj i Tubylca.
-I jak poszukiwania? spytała pierwsza władczyni
-Składałem meldunki przez telefon. odpowiedział
-Tak ale chcemy to usłyszeć jeszcze raz. wyrażnie powiedział Tubylec.
Juliusz spojrzał na niego z pogardą. A potem na władczynię. To jak
spojrzała rozwiało jegpo wątpliwości.
-Więc sprawdziłem 5 miejsc. W pierwszych trzech nie znalazłem
wampirów ani ghouli. W czwartym znalazłem ghoula a w piątym wampira.
-I co? spytał stanowczo Gnatożuj.
-Ghoul leży w kawałkach a wampir zobaczył piękno słońca. Jakie są
teraz polecenia?
-Poczekaj chwilę na zewnątrz. odparł Tubylec. Juliusz posłusznie
wyszedł i po paru moinutach drzwi uchyliły sie, wyjrzała z nich
władczyni i podając mu kartkę rzekła:
-To są nowe miejsca. Tylko tym razem znajdź ją albo...
-Tak pani już lecę.
Juliusz skłonił sie i pobiegł do pokoju. Tam wrócił do postaci
homoid, ubrał się i schował kartkę. Zanim wyszedł z caernu zajrzał
jeszcze do jednego pokoju (pokoju z terminalem). W bazie danych
zaczął szukać pewnego nadnaturalnego, gdy poczuł kobiecą rękę na
ramieniu.
-Kogo szukasz?
-To ty pani. Nikogo specjalnego.
Władczyni mocniej uchwiciła jego ramię.
-Nikogo?
-Too tylko znajoma.
-Znajoma Garou?
-...
-Odpowiedź!
W tym momencie na ekrtanie pojawiły sie informacje o osobie które
szukał w bazie danych
-Tak, ale...
-Taaaaak, nie widziała jej tu nigdy. Czemu Juliuszu?
-Może nie przyłączyła sie do nas jeszcze?
-A czemu szukałeś o niej inf...
Na twarzy władczyni zagościł tajemniczy uśmiech.
-Idź już. I wróć koło zmierzchu. Masz spotkanie z kimś ważnym dla nas.
-Alee...
-Żadnych ale, musisz to zrobić, a może szepnę o tobie słowo pewnemu
Władcy, zrozumiano?
-Wszystko. Już znikam.
Uwolniwszy się z uścisku pospiesznie wyszedł tędy jak wszedł i po
wyjściu z metra poszedł w kierunku centrum.


Patrzyła sie na ogryzek jabłka. Po chwili namysłu jego też zjadła,
aż do ogonka; z resztą zawsze w ten sposób "kończyła" z owocami.
Poprawiła poły płaszcza i usiadła na ziemi. Sięgnęła za ucho i po
chwili trzymała w palcach zmiętego, nieco spłaszczonego skręta.
Uśmiechnęła się nieznacznie do swoich myśli:

' ...dla wielu będziesz tylko zaćpaną małolatą' powiedział jej
kiedyś Stoper ' Ale to jedna z dróg, które My, magowie Ekstazy
obraliśmy, by Wstąpić'

- ..pamiętaj tylko, by nie przegiąć. Granica między nami a Nephandi
jest cienka - szepnęła odpalając zapałkę i przytykając do blanta.
Bibułka zajęła się ogniem, by po chwili przygasnąć i tlić się tylko
delikatniena końcówce.
Zaciągnęła się dymem, by po chwili wypuścić kilka kułeczek dymu. Po
raz kolejny żałowała, że nie zna się na magii tak, jakby chciała się
znać. Spojżała na czerwone chmury na niebie. Zaczęły się powoli
rozmywać w czerwono-granatową mozaikę...


Dookoła drzew zapełgały nagle światełka. Błędne ogniki rozbłysły
dookoła pni i powoli zaczęły krążyć.

Marek uśmiechnął się. - A to już wspólna robota Wielebnego i mojego
mistrza. Chcieli, żeby Fundacja przypominała nam o tym, czego na
zewnątrz jest coraz mniej - zamknął dłoń dookoła jednego z ogników.
Światełko przelało się przez jego palce i popłynęło dalej.

- Nie martw się - dodał po chwili. - Znajdziemy go. Skoro wpakowałem
cię w kłopoty, to teraz musze ci pomóc. Inaczej nie czułbym się w
porządku.

Przewróciła się na brzuch, żeby móc spokojnie na niego patrzeć. Ze
skrętem w ustach, majtając obutymi w glany stopami znowu wygladała
na zblazowaną małolatę. Uśmiechnęła się szeroko wpatrując się w
ogniki, których blade światełka migotały wokół:
- Jak go znajdziemy... Kurcze! - zaśmiała się - Jeszcze nigdy tak
dobrze się nie bawiłam, przyspażając komuś zmartwień... - jej
zielone oczy powoli zachodziły "wizjonerską" mgiełką - Jak go
znajdę, to najpierw go opieprzę, potem wyściskam i zacałuję na
śmierć, a na koniec... - zaczęła mówić, ale przerwała. Wpatrywała
się w jeden punkt, gdzieś poza zasięgiem wzroku - Nie ważne -
powiedziała w końcu, starając się, by nie zabrzmiało w nich
zmieszanie.

Uśmiech Eutanatosa niezauważalnie się skrzywił.

- To twój mistrz... albo twój facet. Albo i jedno, i drugie...
Zgadłem?

Z jakiegoś powodu nie podobała mu się ta myśl.

'Zazdrosny? No proszę...' - zza drzewa wyłonił się jego blady
bliźniak. 'Jednak ci się spodobała, chociaż tak zaprzeczałeś...'

Marek nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał tylko na rozpływające
się na niebie chmury. Wyjrzał zza nich księżyc, iluzoryczny, ale
piękniejszy od prawdziwego; olbrzymi błękitny dysk, którego kratery
i góry znał już na pamięć.

"Pamiętaj" - mówił mu zawsze jego nauczyciel - "że nic nie mas zna
własność. Nawet życia. Dlatego powinieneś cieszyć się każdą
chwilą... i żyć tak, żebyś na koniec niczego nie żałował."

To była jedna z ostatnich lekcji. Tydzień później nadziali się na
bandę Spiral przy Centralnym. Widział go, jak znikał w Umbrze razem
z dwoma poharatanymi bestiami... Nigdy nie wrócił.

A teraz koło się zamknęło; choć od tak dawna unikał dworca, wreszcie
na niego trafił.

"O Entropii musisz zawsze pamiętać jedno: ma władzę nad nami
wszystkimi, od Śpiących do Wyroczni. Choćbyś nie chciał, los zawsze
zaprowadzi cię tam, gdzie masz trafić. Możesz tylko zdecydować, jak
tam trafisz... i co z tym zrobisz."

Zamknął oczy. Skoro Mati tak bardzo chce znaleźc tego Stopera, to
pomoże jej... Im szybciej, tym lepiej.

'I będziesz mógł wtedy wrócić do swojej ponurej nory, znowu pomagać
żulom któryh to TY wyprowadziłeś na prostą... Żałosny, altruistyczny
dupek' - jego avatar pokręcił tylko głową.

- A potem dziecię śmierci podązyło za dziecięciem pragnień, by
zstąpić w otchłań zepsucia... - mruknęła prawie niezrozumialne.
Słowa Marka wyrwały ją z transu - Co? - zamrugała zdezorientowana -
I jedno ... i drugie - przyznała, odwracając spojżenie.
Starała się nie patrzeć mu w twarz gdy odpowiedziała. Czuła
przejmujące zimno, i niechęć do własnych słów.

'Nie każdy sypia ze swoim mistrzem. Nie każdy to pochwala. I nie
każdy to rozumie' powiedział jej Stoper 'Najlepiej się nie
przyznawaj do tego...'

No tak. A ona mimo rozstania nadal była w nim zakochana. Po uszy. I
teraz... teraz wszystko się skomplikowało. Tak... cholernie
pokręciło.

- To nie fair - mruknęła do siebie i swoich myśli. Spowrotem
przewróciła się na plecy i wpatrywała się przez jakiś czas w niebo -
Czas... Umysł... Pierwsza... Dasz wiarę na co mnie szkolono? -
zapytała się nagle podnosząc się i otrzepując z niewidocznych źbeł
trawy - Na Tancerza Snów.... żałosne co? - odwróciła się nagle w
jego kierunku, ale znowu nie odważyła się popatrzeć na Niego.
Hiryu Kaga (15:36)
Wzruszył ramionami. - Wybacz, nie za wiele wiem o Kultystach. mniej
więcej tyle, co ty o Eutanatosach...
Kasia (15:40)
Starała się uśmiechnąć - Wizje w tańcu i oparach opium - powiedziała
wykonując w miejscu zgrabny piruet - Dążenie do doskonałości przez
uwalnianie się od ciężaru ciała. Pozotawanie ślicznym, gładkim, i
obojętnym na świat - kontynuowała wykonująć kilka tanecznych kroków
kierunku najbliższego drzewa - Wstąpić przez zatracenie się we
własnych emocjach ... - mówiła delikatnie dotykając palcami kory
drzewa - Tak miało być... jak dla mnie to upiorna wizja -
stwierdziła uśmiechając się z groyczą.

- Ciekawa opcja - mruknął Marek, opierając się o drzewo. - Ja bez
mojego nauczyciela prawdopodobnie zostałbym nephandusem...
Powiedzmy, że byłem wtedy wściekły na cały świat i zrobiłbym
wszystko, żeby tej wściekłości ulżyć - potarł bliznę na karku.
Ogniki powoli gasły, opadając na trawę.

- Ironią jest to, że zamiast stać się jednym z nich, poluję na nich.
Obowiązki członka Brzytwy Wolności... poza tym mam okazję odbić
sobie za moje Przebudzenie...

Przerwał. Nie powinien był tego wszystkiego mówić. Nie powinna go
nawet podejrzewać... wystarczy, że większość magów w Warszawie go
unikała. Nie ufali mu. Nic dziwnego, skoro nawet jego mistrz na
początku podejrzewał go o bycie widderslainte.


Znowu ją odpychał. Tak jak za pierwszym razem. Znowu pojawił się ten
cholerny dystans, którego tak nie lubiła u niego. Poczuła dziwny,
niepokojący drzesz, jaki przebiegł po plecach...

Praktycznie nic nie wiedziała o jego tradycji. Oprócz ogólnego
zarysu, stereotypu, jaki i jej towarzyszył. Poczuła się nieswojo, bo
przez chwilę wydawało sie jej, że polubi ją. Tak jak ona...

Potrząsnęła głową. Stoper... Czemu do cholery czuła się winna. Bo
powiedziała Markowi prawdę? Trzeba było skłamać... Oszukać go? Nigdy
w życiu...

Różowy szczur trącił ją w kolano:

'Zdecyduj się ... bo oślepniesz od braku decyzji...' zapiszczał. Był
dziwnie osowiały.

"Taa... zdecyduj się. Ale na co?" zaczęła masować bolące znowu
skronie.

- Ała.... - syknęła, marszcząc brwi i nos - Znowu...

Eutantos pochylił się nad nią.

- Co się stało?

- To co wycięłam z pamięci tej... no... Anki - skrzywiła się. -
Wraca - uśmiechnęła się przepraszająco. - Wielebny zamazał je trochę,
ale twarze akurat widzę wyraźnie... Zapisałam je sobie.

Marek kiwnął głową. Znał dziewczynę od dwóch lat,i chociaż nie
okazywał tego, najchętniej zabiłby tych, którzy ją skrzywdzili. Ale
nie spieszył się. Wiedział, że i tak na nich trafi. Los zawsze był
nieubłagany, a koło musiało się zamknąć.

- Nie martw się... Doigrają się. Już niedługo.

W całym ogrodzie zaczęła powoli osiadać rosa; znak, że sztuczna noc
powoli się kończyła.

- Chodź, pokażę ci coś. Skoro tak ci się spodobało to, co widziałaś
do tej pory, to pewnie chciałabyś zobaczyć...

Skinęła głową i pozwoliła Markowi poprowadzić się przez ogród. Mijali
kolejne drzewa i żywopłoty, dopóki nie doszli do ogrodzenia. Za nim
rozciągała się tylko ciemność, która zdawała się jakby... przelewać w
dole.

Przez chwilę stali tam, w ciszy, a potem...

...gdzieś na horyzoncie zaczęło się robić szaro. Powoli, zza
widnokręgu uniosło się światło.

- Popatrz w dół.

Daleko pod nimi, za ogrodzeniem, przysłonięte czerwonymi chmurami,
rozciągało się morze. Ściana, na której stali, schodziła pionowo i
znikała gdzieś w perspektywie.

Robiło się coraz jaśniej. Ogród za nimi zdawał się ożywać. Ptaki
zaczęły śpiewać. Marek spojrzał znowu na widnokrąg, prosto w sztuczne
słońce.

Rzeczywiście było to piękne.... I było też straszliwie wysoko. W
przypływie odruchu przysunęła się bliżej Marka i złapała go za rękę.
Potrzebowała tego, by nie wpaść w panikę. Tego tylko by brakowało,
zwłaszcza na krawędzi...

- Nnie...niesamowite - powiedziała wpatrując się przed siebie,
starając się przekrzyczeć wewnętrzny głos: "Nie patrz w dół.. Nie
patrz w dół... Nie patrz w DÓŁ!"

55/83


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cezar
Eon Dzikuna



Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Realm of Deep Umbra

PostWysłany: Wto 14:20, 12 Lip 2005    Temat postu:

Obudziła się późnym rankiem. Po wstaniu zaparzyła kawę, którą wypiła
wspominając poprzednią noc. Po zjedzeniu śniadania wyszła kupić
dzisiejszą gazetę. Kiedy ją przeczytała wsiadła do samochodu i
ruszyła w strone Fundacji. Po wejściu nieomal wpadła na blondyna.
-Cześć. Co nowego?
-Marek przyprowadził nową.
-Marek? Nową?
-Tak a zresztą poszukaj ich a sama ją poznasz...
-Nie dziękuję. Chyba poszukam jakiegos miejsca gdzie cie nie będzie.
Może ogród...
I zanim odpowiedział oddaliła się. "Że też nikt go jeszcze nie
utemperował." Chociaż tymczasowa zmiana w coś małego by nie
zaszkodziło." pomyślała idąc do ogrodu. Trafiła właśnie na świt. Nie
idąc zbyt daleko usiadła pod jednym z drzew. Wyjeła książkę z torby i
zaczeła czytać.


-Idź już. I wróć koło zmierzchu. Masz spotkanie z kimś ważnym dla nas.
-Alee...
-Żadnych ale, musisz to zrobić, a może szepnę o tobie słowo pewnemu
Władcy, zrozumiano?
-Wszystko. Już znikam.
Uwolniwszy się z uścisku pospiesznie wyszedł tędy jak wszedł i po
wyjściu z metra poszedł w kierunku centrum.
Usiadł na przystanku i czekając na autobus postanowił się jednak
przejść. "Nieco ruchu nie zaszkodzi, zresztą po co jechać dwa
przystanki."
Idąc ulicą wyciągnął telefon i wystukał numer. Chwilę trwało nim
odebrała
- Halo.
- Tak, słucham?
- Czy rozmawiam z panną Natalią?
- Tak - głos, by nieco poirytowany - Z kim JA rozmawiam? - głos
wyrażał poddenerwowanie.
- Juliusz z tej strony, nie wiem czy mnie pamiętasz - spokojnie
odpowiedział.
Kolejna chwila ciszy - Koleś z "Domu Medyka", mam rację? - głos nagle
stał się spokojny - Skąd masz ten numer?
- Zgadza się. A zdobycie numeru nie było trudne. Wystarczy umieć
zbierać informację. No ale nie dźwonię w celu pogawędki. Mam
konkretne pytanie. A może i dwa. - mówił wyjątkowo spokojnie i na
końcu z lekką nutką tajemniczości.
- Pytania? - wyraźnie dało się słyszeć zaskoczenie w jej głosie.
- Nie bój się. Nie ma czego. Chciałem zapytać czy masz jakąś kreację
wieczorową?
Cisza po drugiej stronie słuchawki się przeciągnęła. - Że co? -
wykrztusiła wreszcie odpowiedź.
- Nie zrozum mnie źle - zrobił krótką przerwę - ale podejrzewam, że
niedługo spotkasz sie z kimś kto złoży propozycję, którą powinnaś w
ich mniemaniu przyjąć.
- Propozycja? E... o co chodzi? - była wyraźnie zmieszana. Nagle
zapadła cisza - Sypnąłeś im o mnie!! - w głosie dało się wyczuć taką
dawkę chłodu, że mogłaby zamrozić wszystko wokół.
- Ja sam wiem tylko, że mam wrócić domu przed wieczorem bo mam
spotkanie. - wziął głębszy oddech - To jedyną osobą z którą każą mi
sie spotkać mogłaś być tylko ty. I proszę nie pytaj czemu.
Podejrzewam, że będzie okazja do wyjaśnienia tego. A co do sypnięcia,
oni od dawna wiedzą o wiele wiecej o tobie niż im sama powiedziałaś.
Jesteśmy w końcu aby obserwować i gromadzić wiedzę o nadnaturalnych.
Ale co ja ci będę nudzić, pewnie nie lubisz nas skoro żyjesz na
uboczu...
Milczała chwilę - Nie daliście mi nigdy okazji by was lubić -
skwitowała ostro - Dobra, co ma być to będzie. Postaram się jakoś
wygladać, jak mnie "odwiedzicie" - jej głos ociekał wręcz zimnym
jadem cynizmu.
- Cieszę się, ale nie bądź już taka obrażona. Jak mówią: Złość
piękności szkodzi. Muszę kończyć. Czeka mnie pewne niemiłe spotkanie.
Do zobaczenia. - pod koniec zmienił ton na bardzo łagodny i miły.
- Do zobaczenia - padło po drugiej stronie słuchawki. Po czym się
rozłączyła.
"No to rozmowę mam z głowy." pomyślał idąc ulicą.


Marek uśmiechnął się lekko.

- Lęk wysokości? Nie martw się. Gdybyś wypadła za ogrodzenie,
znalazłabyś się z powrotem w piwnicy, przez którą weszliśmy do
Fundacji... Tak samo, gdybyś wypadła przez któreś okno. Morze na
dole jest tylko obrazem... przynajmniej z mojego doświadczenia.

Uświadomił sobie, że odruchowo objął ją ramieniem, gdy złapała go za
rękę. Cofnął je powoli.

Uśmiechnęła się speszona, i też nieznacznie się odsunęła. Schowała
ręce w kieszenie i wpatrywała się przed siebie w słońce wschodzące
nad iluzorycznym horyzontem:

- No... wysokości... - mruknęła cicho - Kurcze... naprawdę robi
wrażenie - zmieniła temat - Jeżeli Szaraki się tu dostaną, to... Mam
nadzieję, że nigdy ani oni, ani Nephandi się tu nie dostaną. Chciała
sięgnąć po skręta, ale się powstrzymała. Co za dużo to nie zdrowo.
Ani niebezpiecznie.
- To co robimy? Wypadałoby zobaczyć Progresję dzisiaj... o ile się
da... - zasugerowała


Eutanatos spojrzał na zegarek.

- Czas płynie tu zdecydowanie za szybko. Progresję będą otwierać za
jakąś godzinę, więc powinniśmy już się zbierać...

Ruszyli z powrotem przez ogród. Przy wejściu do budynku Marek
obrócił się jeszcze i spojrzał na ogród.

- Tak, gdyby dotarli tu Nephandi, to byłby koniec Fundacji. Między
innymi dlatego Wielebnemu nie podoba się, że tak otwarcie z nimi
walczę. Martwi się, że ściągnę kłopoty na siebie i na Fundację...
Ale ni mogę inaczej. Walcząc z Upadłymi przypominam sobie, jakiego
losu uniknąłem... Lustrzanki tępię, bo są ich marionetkami; to przez
nich Warszawa tak teraz wygląda.


Przełknęła nerwowo ślinę. Przypomniała sobie widok spaczonego przez
Nephandi węzła z rodzinnego miasta. Samo miasto trzymane żelazną
ręką przez Technokrację... poruszaną sznurkami przez Upadłych.
- Skąd ja to znam - mruknęła idąc obok niego.

Warszawa wyglądała.. szaro. Owszem w promieniach słońca ta szarość
nieco bladła, ale po zmroku nabierała znowu intensywności,,
nijakości. wszystko zaczynało wyglądać tak samo. Dosłownie
wszystko... - takie było jej wrażenie. Pod tym względem miasto
różniło się i to całkiem sporo od żyjącego jakby z dnia na dzień
Wrocławia.


Marek kiwnął głową i ruszył dalej.

- Sześć lat temu Warszawa była w miarę normalnym miastem. Prawda, że
Szarogębi mieli wielkie wpływy, ale taki już jest dzisiejszy świat.
Ale zachciało im się więcej. Ściągnęli tu Sabat, żeby wykończyć
lokalne wampiry. Przetrzebili garou i zaczęli regularną wojnę z
Radą. Wydawało im się, że w ten sposób "ustabilizują" sytuację.

Mijali kolejne pomieszczenia. Lampy zapaliły się znowu, a chmury za
oknami zmieniły kolory na zieleń i pomarańcz.

- Przeliczyli się. Zamiast żelaznej dyscypliny mamy w mieście stan
totalnej wojny. Pijawki wyrzynają się między sobą co noc, futrzaki
tak samo... Tylko w ciągu dnia panuje względny spokój, o ile nie
wychylamy się za mocno...


Skinęła głową, że rozumie. W rzeczywistości zaczynała się
zastanawiać, czy słusznie zrobiła opuszczając względnie spokojny
dom. Czy rzeczywiście warto było się tak narażać dla jednego
maga?.... Wróć, dwójki.. Potrząsnęła głową, dredy w przypływie
gwałtownych ruchów zatańczyły. "NIE myśl o tym, do cholery!"
skarciła się :
- Dobra... koniec smucenia! - uśmiechnęła się nieco wymuszenie -
Póki co nas nie dorwali. A jak spróbują, to darmo im skóry nie
sprzedamy.. No przynajmniej ja - zmarszczyła zabawnie nos.


Wyszli na zewnątrz. Odrapana klatka wydawała się niemal nierealna po
wizycie w Fundacji. Na zewnątrz zaczęło się chmurzyć i ściemniać.

- Będzie burza - mruknął Marek. Od momentu gdy wyszli ze strefy
kieszeniowej, wydawał się przygnębiony. I był. W Fundacji czuł się
swobodniej; nic im tam nie groziło, więc nie musiał utrzymywać pozy
twardziela. Tutaj, niestety, w każdej chwili mogli wpaść na Szarych,
a wtedy emocje musiałyby pójść w odstawkę.

Było coś jeszcze, ale nie do końca rozumiał, co...


Popatrzyła się w ołowiowo szare niebo. Odruchowo postawiła kołnierz
płaszcza. Burza burzą, lubiła deszcz, ale ... cóż nie miała dzisiaj
nastroju do moknięcia:
- Faktycznie ... lepiej się zmywajmy, bo nie chce mi się dzisiaj
moknąć... - starała się zachowywać w miarę swobodnie, ale niezbyt
jej to wychodziło. Dziwne wnętrze Fundacji bardziej przypadło jej do
gustu niż miasto na zewnątrz. Zwłaszcza czerwone chmury na
granatowym niebie...

Miauknięcie w okolicy kolan przypomniało jej o istnieniu Ogryza.
Kocur otarł się o jej nogę i spojrzał na nią wielkimi, zielonymi
oczyma... Był cały w pajęczynach i kłaczkach kurzu - A ty zbóju
gdzie się szwędałeś?- spytała się kocura przyklękając przy
zwierzaku - Raany, i gdzie się podziewałeś, że tyle śmieci masz na
sobie?? - przypatrywała się przez chwilę krytycznym wzrokiem kotu,
ścierając z niego większość paprochów - Pewnie jesteś głodny, co? -
w odpowiedzi kot wydobył z siebie pełną gamę pomiaukiwań. Roześmiała
się - Żarłok! - skwitowała i podniosła się, cały czas szczerząc się
do Marka.
Widząc jego przygnębienie opanowała się. Znowu wsadziła ręce w
kieszenie - To.. chodźmy już do tej Progresji... Wolę załatwić to
najszybciej jak się da.. - burknęła.

Nie odwzajemniał uśmiechu. Znowu był tym ponurym "umarlakiem" z
dworca. Słysząc o Progresji, skrzywił się lekko. Tak, to była ta
druga rzecz. Im bliżej do klubu, tym bardziej coś go dręczyło.

W autobusie nie odzywała się do niego. Z resztą podejrzewała nawet,
że gdyby zaczęła i tak byłby to bardziej monolog. Wolała siedzieć
cicho i patrzeć się na miasto za oknem, niż pytać się go o powód
przygnębienia. Pogrążona w myślach prawie przegapiłaby fakt, iż
autobus zatrzymał się w końcu na właściwym przystanku.

Następne pół godziny było dla niego koszmarem. Zatłoczony autobus,
wsiadający i wysiadający Śpiący, dwóch Szarych, którzy jakimś cudem
tylko nie zwrócili na nich większej uwagi... i z każdą chwilą bliżej
do Progresji. Gdy wysiadał, jakiś idiota wyskoczył obok niego.
Kontakt z betonem przystanku nie był przyjemny.

Podniósł się i potarł rozdrapany do krwi nadgarstek, odruchowo
zbierając siłę Życia. Dopiero znajome drżenie uświadomiło mu, że
właśnie zrobił paskudny błąd.

Paradoks, stłumiony, lecz nie wyparowany przez pobyt w Fundacji,
teraz wybuchł z pełną siłą. Rana skleiła się, blizna przybrała
dziwny niebieskawy kolor, a całym ciałem wstrząsnęły dziwne
dreszcze. Usłyszał coś jakby chrupnięcie, ale dopiero po chwili
uświadomił sobie, że to zgrzytają jego własne zęby.

Zmusił się do wstania i opanowania dreszczy. Chwiejnym krokiem
dotarł do ławki i usiadł.

- Ch... cholera... - warknął.


Przejęta stanęła obok i pochyliła się by patrzeć mu w twarz.
Ostrożnie, nieśmiało położyła rękę na ramieniu - Dobrze się
czujesz? - i zaraz skarciła się w duchu. Przecież czuła jak Paradoks
zaczyna się kumulować... Sama czuła jego metaliczny smak na języku.
Niedobrze... cholernie niedobrze!
- Mogę ci jakoś pomóc? - nerwowo się rozglądnęła w poszukiwaniu
ewentualnego zagrożenia. Widziała tylko jakichś przechodniów, którzy
obrzucali ich pogardliwym spojrzeniem; słysząc z ust jakiejś kobiety
hasło "Ćpuny" miała ochotę odpyskować.... Potrząsnęła głową, nie
czas teraz na zabawy! Rozumiejąc powagę sytuacji chciała zapewnić
Markowi święty spokój i bezpieczeństwo. Wyładowania były jej
koszmarem, ale zdawała sobie sprawę, że nigdy nie były tak potężne,
jak to, które szykowało się siedzącemu obok Eutanatosowi.


Potrząsnął głową i spojrzał na nią wściekłym wzrokiem. Nikt w
Fundacji nie widział go nigdy w takich momentach, a ona... zupełnie
obca... litowała się nad nim!

Znowu potrząsnął głową, próbując wyrzucić z niej natrętny głos. To
nie był jego myśli, to jego skrzywiony avatar mu je podszeptywał.

Zacisnął ręce na krawędzi ławki, czując kolejny napad dreszczy.
Paradoks Życia był zawsze najgorszy. Mógł znieść, kiedy dorywała go
pechowa passa, ale gdy wykręcało go od środka... Miał wrażenie,
jakby ktoś jeździł mu tępym scyzorykiem po kościach.

"Ból dotyczy tylko ciała", mawiał jego mistrz. "Jeśli coś cię boli,
wyrzuć tę część ciała ze świadomości aż przestanie. Łatwiej jest
obyć się bez nogi, niż ze złamaną kością." Ale teraz musiałby pozbyć
się całego ciała.

Zwalczać ogień ogniem. Musiał się skupić. Przygryzł do krwi wargę i
znowu zebrał myśli. Mógł zwiększyć wyładowanie, ale musiał się
znieczulić. Miał tylko nadzieję, że lekarstwo nie będzie gorsze od
choroby. Oczami swoje avatara zobaczył siebie, siedzącego na ławce i
trzęsącego się jak narkoman na głodzie. Jego ciało nagle pokryło się
siecią jasnych linii. Rękami swojego avatara po kolei dotykał ich
skrzyżowań, aż połowa z nich przygasła.

Znów był w swoim ciele. Ból powoli mijał, jak po dużej dawce środków
znieczulających. Widział jak przez niebieską mgłę, głosy odbijały
się echem w jego głowie. Spojrzał na stojącą nad nim dziewczynę i
uśmiechnął się, choć wiedział, że w jego oczach kręcą się łzy.

- Za...zaraz mi... przejdzie...


To spojżenie.. wzdrygnęła się mimowolnie i w pierwszym odruchu
chciała się cofnąć kilka kroków. Wściekłość człowieka, który nie
chce by mu ktoś współczuł...
Chciała się uśmiechnąć. Powiedzieć coś. Nie umiała. Odwróciła tylko
wzrok. Żaden mag nie lubił, jak ktoś widział go w trakcie
wyładowania... Zacisnęła wargi w cienką linię:
- To dobrze - powiedziała cicho i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni
płaszcza. Wyciągnęła stamtąd pogniecioną paczkę chusteczek i podała
mu - Przygryzłeś sobie wargę - wyjaśniła.


Wstał od kompa. Miał już dosyć. Spojrzał na zegarek,
była za piętnaście czwarta i za chwilę powinien wejść
jego uczeń. Tomasz nie miał za bardzo ochoty, na
udzielanie korepetycji jakiemuś idiocie, któremu
wydaje się, że może by wielkim hakerem. No, ale umowa
to umowa. Wszedł do kuchni. Mejo otarła się o jego
nogę, pokazując swojemu panu, że żyje i że potrzebuje
uwagi i zainteresowania.
- Tak już daje Ci jeść. I nie udawaj, żeś znowu taka
głodna – mówiąc to podrapał ją pod bródką i za
uszkiem. Kot zaczął mruczeć. Tomasz podniósł ją,
postawił na blacie kuchennym, po czym wziął się za
otwieranie puszki z jedzeniem.
- Dziś szef kuchni, oferuje kurczaczka z warzywkami -
mówił dalej do kotki, która jakby nigdy nic siedziała
o dziwno spokojnie, przewracając oczami na boki.
Po chwili już jadła, a jej pan drapiąc się po bujnej,
kręcone czuprynie zaglądał do środka lodówki w
poszukiwaniu jakiejś karmy dla siebie. Mimochodem
spojrzał na zegarek wiszący pod sufitem. Za chwilę
miała wybić czwarta. Zamknął lodówkę. I w tym momencie
usłyszał sygnał z komputera. Sygnał, który świadczył,
że przyszedł mail. Natychmiast zasiadł ponownie przed
komputerem. Kot spokojnie odprowadził go wzrokiem, nie
przestając jedzenia.
Jednym klawiszem uruchomił program, po sekundzie,
podczas ładowania się apletu już wiedział, od kogo. To
jego był mentor. Tylko, dlaczego wybrał taką dziwną
metodę.
Otworzył dokument i zaczął czytać:
“Dear Tom we need to talk as soon as possible.
Please.
%Trick#”
Tomasz odruchowo spjożał na czas. Był już czwarta i
lada chwila miał zapukać jego „uczeń”.
Momentalnie chwycił za telefon i wykręcił numer. Po
chwili był połączenie:
-Cześć Patryk, tu Tomasz, gdzie jesteś –
zapytał.
-No cześć, właśnie wchodzę na górę, zaraz bę..
– nie dokończył, bo przerwał mu Tomasz.
-Słuchaj, muszę odwołać dzisiejsze spotkanie.
-Ale, ale , ale ale ja już jestem.
-Nie ważne, nie mogę się spotkać. Jak chcesz cały czas
możesz spędzi w kafejce. Masz ode mnie godzinę za
totalną darmoche, dobra? – przerwał.
-No dobrze.
Słyszą potwierdzenie rozłączył rozmowę i odłożył
komórkę.
Usiadł wygodnie przy komputerze, z szuflady wyciągnął
gogle i założył ja na oczy.
Po chwili nie widział już ekranu komputera, widział
przestrzeń. Wszedł do środka. Otoczyła go jasność,
która po chwili nieco zbladła i można było zobaczyć
przebieg informacji w wielkim krwiobiegu. Po chwili
szukania wybrał odpowiednie okno i przeszedł przez
nie.
Pojawił się w wielkiej sali, którą oświetlały świece
na żyrandolu. Po środku stał wielki stół, na którego
końcach stały dwa, równie wielkie krzesła. Przy jednym
z miejsc leżał arkusz papieru, pióro gęsie i kałamarz.
I tam właśnie skierował się Tomasz.
Nie zdążył dobrze usiąść, gdy po drugiej stronie
rozbłysła jasność i pojawiła się postać....
Usiadła na szczycie stołu i przemówiła:
- Did you have found the answer Tom??
- No, but I am still looking, sir.
W tym samym momencie postać znikła i Tom znów był sam.

-Kurcze, jeszcze mnie pogania... powiedział do siebie.
Zamoczył pióro w kałamarzu i wziął się do pisania:
%Trick#
I am in the same place as usual, and i am waiting.
Rome.
Gdy skończył obok niego wylądował śnieżnobiały gołąb.
Tomasz przyczepił do jego nóżki zwinięty list. Ptak
wzbił się do góry i poleciał w przestrzeń. Nie minęły
dwie minuty a przez drzwi z drugiej strony sali wszedł
%Tick#


Marek podniósł się powoli z ławki. Dreszcze nadal wstrząsały nim,
jakby był podłączony do wysokiego napięcia, ale on czuł tylko fale
mrowienia. Potrząsnął głową i spojrzał na nadgarstek. Błękitnoszara
plama w miejscu zaleczonego rozcięcia zdecydowanie nie mogła uchodzić
za tatuaż, chyba że robiony po pijaku.

Czuł się trochę winny. Nie chciał sie na nią wściekać, ale w takich
chwilach wychodziły z niego dawne nawyki, jeszcze sprzed Przebudzenia.

'Wtedy przynajmniej byłeś silny' - podszepnął mu avatar. Prawda, był
silny. Ale wolał nie przypominać sobie, w jak idiotyczny i bezmyślny
sposób tej siły używał.

Milczała przez chwilę patrząc się na niego spode łba. 'Jak zwykle
pierwsza do odstrzału' - pisnął siedzący obok Fret. Popatrzyła się na
niego, i wzruszyła ramionami:

- Jak już ci lepiej, to chodźmy - mruknęła wbijając dłonie głęboko w
kieszenie płaszcza - Chcę to już mieć za sobą - "I odreagować"
zmarszczyła nos.

Kiwnął głową i ruszył. Nagle uderzyło go znowu poczucie Paradoksu;
tym razem jednak nie pulsował on z niego. Źródło było blisko, ale
niemożliwe do zlokalizowania. Rozejrzał się między ludźmi, ale nie
zauważył żadnej znajomej twarzy.

- Dziwne.. - mruknął przez zaciśnięte zęby, żeby nie jąkać się od
dreszczy. - Też to poczułaś? Chyba nie ja jeden chodzę dzisiaj
nadoksowany...

Uśmiechnęła się niczym złośliwe dziecko robiące komuś na złość; w tym
konkretnym przypadku Jemu.

- Nie? Ale jak chcesz zrobie skan okolicy... Co prawda będzie to tak,
jakbym wstawiła nam nad głowami wielki neon "Tu jesteśmy!"... -
popatrzyła na niego nieco kpiąco - Przesadzasz. To pewnie sprzężenie
zwrotne Doxu... - mówiła czując jak powietrze robi się nieco
metaliczne w posmaku.

"Nie przyznam się, że sporo tego draństwa ciągnie ode mnie" myślała,
zaciskając schowane w kieszeniach dłonie w pięści "Będę chociaż RAZ
silniejsza od Niego."

- Nie trzeba - wzruszył ramionami i skręcił w uliczkę. Klub był już
niedaleko, a jemu powoli przechodziły drgawki... i znieczulenie.
Mięśnie, zmęczone gwałtownymi skurczami, dawały o sobie znać -
czułsię jakby ktoś ciężko go skopał.

- Wyglądasz jak z krzyża zdjęty - stwierdziła idąc obok.
Verbeńskie "ziółka" dodawały jej perfidnej pewności siebie - Jesteś
pewien, że wytrzymasz w klubie? I to ze mną?! - zachichotała;
sprzężenie zwrotne palonego przez nią w Fundacji stuffu przyprawiało
ją o lekkie zawroty głowy, i dziwne rozjasnienie psychiki. Zbyt
wyjaskrawione emocje spływały sobie spokojnie po niej niczym kolorowe
wstęgi... Zaczęła chichotać, gdy kilka migotliwych pasemek owinęło
się wokół idącego obok Eutanatosa, dając jej "lekko" wykrzywionym
zmysłom obraz godzien świątecznej choinki.

Eutanatos nie podzielał jej szampańskiego humoru. Znowu miał
przeczucie, że coś jest nie tak. Wchodząc do klubu, rozejrzał się.
Ochroniarz przy wejściu kiwnął tylko głową - znał go, pracował w
innym oddziale jego firmy.

- No, jesteśmy jeszcze wcześnie. Nie ma typowej klienteli. Moze to i
lepiej - Marek ściszył głos i nachylił się do Kultystki - bo
przynajniej nie kręcą się tu jeszcze pijawy.

Zbladła i w odruchu sięgnęła do szyi. W dotychczasowym życiu
miała "przyjemność"spotkać się z wampirem raz, i wystarczyło. Nie to
ze bała się "pijawek"... czuła tylko wyraźny dyskomfort psychiczny w
ich obecności...

Porzuciła szybko te myśli i zaczęła sie energicznie rozglądać po
klubie, szukajć znajomych symboli, znaków charakterystycznych dla jej
Tradycji...

- Znalazłam Czas - uśmiechnęła się szeroko, złapała Eutanatosa za
rękę i pociągnęła go w kierunku pustego stolika, pod dziwnie
ukształtowaną lampą - Tu iądziemy i poczekamy... za kilka chwil
powinien się pojawić jakiś Ekstatyk.

Marek uśmiechnął sie bez entuzjazmu.

- Ekstatyk. Mam nadzieję, że nie wykraczesz. Słyszałem, że w ten
sposób nazywane jest też jedno ugrupowanie wampirów. Bardzo wredne,
chociaż podobno niektórymi elementami filozofii podobne do was.

Zmarszczyła znowu nos - Pieprzyć wampiry! W tym miejscu mogą akurat
mi skoczyć... - prychnęła, chociaż w głębi duszy przyznawała Markowi
rację. Klepnęła w siedzenie kanapy - Nie jest to może tron Czasu, ale
spoko wodza, jeżeli przyjdą tu Nasi, to akurat wampirom radziłabym
sie nie pokazywać na tej konkretnej kanapie.

Siedzący na oparciu kanapy szczur przetarł oczy ze zdziwienia.
Poszukał czegośw kieszeni kamizelki poczym wyciągnął okulary, w
szylkretowej oprawie i popatrzył się uważnie na dwójkę siedzących
magów.

'Za dużo dobrego... przesadziłaś jak ogrodnik kwiatki w ogrodzie' -
stwierdził kręcąc głową.

Marek pokręcił głową.

- Nie lekceważ ich. Nigdy nie zapomnę, kto zafundował mi te blizny -
odsunął kołnierz. - Nie wiesz, co to znaczy być spijanym przez stado
wampirów... a potem obudzić się w zakrwawionym pokoju ze
świadomością, że przez przynajmniej godzinę było się praktycznie
martwym.

Potrząsnął głową. Nie chciał tego wywlekać, nie lubił pamietać, jak
się Przebudził. Nie w takich sytuacjach.

- Za to Ty pewnie nie wiesz, jak to być zadeptywanym i odczuwać od
tego cholerną przyjemność i satysfakcję - warknęła - Ani czuć całej
gamy uczuć bijącej od innych - uśmiechnęła się krzywo, ściągając
twarz w maskę... irytacji, bólu... i wściekłości - Calutkiej. Z
najbardziej poronionymi, obleśnymi, perwersyjnymi na czele -
wzdrygnęła się.
Odchyliła się i oparła głową o oparcie - Cholera... sorry, zaczynam
się już licytować "Tobie było źle? Mi było dwa razy gorzej..." -
powiedziała przepraszająco - Chyba jednak przeholowałam
z "ziółkami"... Zapomnij że cokolwiek mówiłam - rzuciła niedbale, i
przez chwilę naprawdę chciała mu wykasować to wspomnienie z głowy.
Ziółka w skręcie były chyba za mocne...

Potrząsnął znowu głową.

- Nie szkodzi. Przyzwyczaiłem się już, że bywam wkurzający i jakoś z
tym żyję - tym razem uśmiech był bardziej szczery.

'Miękniesz.'

"Może po prostu staram się być człowiekiem."

'Na jedno wychodzi.'

- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się nieco obłędnie. Wstała i ruszyła w
kierunku baru.

- Muszę się przepłukać - stwierdziła. Zamówiła dwa piwa, zapłaciła...
i gdy odwróciła się poczuła znowu masę Paradoksu wkraczającą w zasięg
jej zmysłów. Skrzywiła się nieznacznie i "przekursowała" w stronę
stolika.

- Mag na sali - powiedziała stawiając jeden z kufli przed Markiem.

Też go wyczuł. Rozejrzał się po sali. Rzeczywiście, przyszło kilka
nowych osób. A jeden z nich, dość wyróżniający się z tłumu, szedł
wyraźnie w stronę ich stolika...


W odpowiedzi na miarowe buczenie, otworzył jedno oko –
można
powiedzieć, nieśmiało. Ziewnął przeciągle i
wydostał się spod koca.
Niemal automatycznie włączył stojący opodal komputer,
dopił sok ze
szklanki stojącej na stoliku i przyglądał się,
powitalnemu okienku
Fedory. Dźwięk powitalny – pierwsze takty Wiosny.
Wielokrotnie sam
próbował zagrać to tak mistrzowsko jak Vivaldi – jak
dotąd,
nieskutecznie.

Poczta, kilka nowych wiadomości, w większości spam. Ale
jeden mail od
Karoliny. Uśmiechnął się do siebie i otworzył
wiadomość, nieco drżąc.
Chciała się spotkać (pilna sprawa; jasne), dziś, klub
Progresja, dwie
godziny temu. No tak.

Pośpiech raczej w niczym tutaj nie pomoże, ale to chyba
niczego nie
zmienia. Wstał, ubrał się, dopił soku i wyszedł z
domu. Ojciec śpi na
kanapie, autobus za pięć minut – za dwadzieścia będzie
na miejscu –
jeśli się pospieszy.
- Ciekawe, czy mnie wpuszczą... dotąd się udawało.


Trafiła właśnie na świt. Nie idąc zbyt daleko usiadła pod jednym z
drzew. Wyjeła książkę z torby i zaczeła czytać.
Przez chwilę miała wrażenie jakby jakaś para ją mineła lecz była zbyt
zajęta książką aby spojrzeć. Nie zaczepiana skończyła czytać i nie
śpiesząc się wstała. Schowała książkę i niespieszniw wstała. Chwilę
podziwiała jak zmienił sie w między czsie ogród. Pięknie zasiedziałam
się tu. "Może poszukam wielebnego aby spytać go o tą nową?" Bez
pośpiechu ruszyłą w stronę pokoju gdzie zazwyczaj rezydował wielebny.


- Do zobaczenia - padło po drugiej stronie słuchawki. Po czym się
rozłączyła.
"No to rozmowę mam z głowy." pomyślał idąc ulicą.
Szybko znalazł sie na miejscu. Był to podobny budynek do tego, w
którym był ostatnio. Tym razem wszedł na 1 piętro. Drzwi do
mieszkania były zamknięte. Chwilę trwało zanim je wyważył. Wchodząc w
pólmroku zauważył jakąś postać, któa zobaczywszy go uciekła do
jednego z bocznych pokoi. Rucił sie za nią. Tam zastał ją jak budziłą
druga osobę. "No tak ghoul i jego wampir. Tylko tego mi brakowało."
Juliusz ruszył w stronę ghoula, chwytając go i rucając z siłą o
ścianę i wtedy wampir się obudził.
-Kto ty jesteś? - wymamrotał nieco zaspany
-Ja? Nikt, a ty jesteś już trupem.
Wtedy to wampir zrozumiał sytuację i zeskoczywszy z łóżka po drugiej
strony rozejrzał się dookoła planując kolejny ruch. W tym czasie
ghoul otrząsnał się i rzucił na napastnika. Juliusz niewiele myśląć
zaczął przemianę i odskoczył przed atakiem ghoula. W tym czasie
wampir zaszedł go z boku i zaatakował, próbując wbić kły w niego.
Juliusz ponownie wykonał udany unik, nabijając na pazury ghoula.
Następnie zasłąniając sie nim wycofał sie na przedpokój i rozejrzał
się szukając kuchni. W międzyczasie wampir kilka razy próbował go
dosięgnąc. Znalawszy w końcu ją wycofał się wciąż zasłąniając się
szamoczącym sie ghoulem. Tam szybko zapalił jeden z palników kuchenki
a następnie rzucił w wampira jego sługą. Chwycił ręcznik i
podbiegwszy do wampira owinął mu głowę nim i zaczął ciągnąć do
palnika, przykłądając przy okazji ghoulowi na tyle mocno aby stracił
na dłuższą chwilę przytomność. Pomimo problemów dociągnął wampira do
palnika. W ostatnim momencie wampir rozranił mu bliznę na prawym
ramieniu. Mimo bólu przytrzymał mu głowę nad palnikiem zanim się nie
zajął ogniem ręcznik. Wtedy to wziął z blatu nóż i wbił mu w serce.
Zostawiwszy go na chwilę zajął się sługą, który odzyskał przytomność.
-A ty jak wolisz? Pieczone czy surowe?
-Ty.... odpowiedział i z szałem rzucił się na Juliusza. Ten używszy
daru stworzył małą grudkę ziemi, którą gdy tamten go chwycił wepchnął
mu do ust mówiąc. -Smacznego. i poczekał, aż się udusi. Następnie
wziął rugi nóż i wyciął wampirowi serce. Zmienił sie ponownie w
homida: -No to wybaczcie panowie ale muszę iść. Było miło. - rzucił
na pożegnanie i wyszedł po drodze znalwszy w szafie coś do ubrania
się. Po wyjściu spojrzał na kartkę. "Następna kryjówka jest
niedaleko. To dobrze." Ale zamiast iść wrócił na chwilę i zabrał oba
nieco już zakrwawione noże ze sobą. "Mogą sie jeszcze przydać."
uśmiechnął sie do siebie w myślach.


Rozsiadła się wygodniej na kanapie, poprawiając wyciągnięte z
kieszeni nieco podniszczone lenonki. Wsunęła je na nos i z
upodobaniem obserwowała zbliżający się kłębek splatanych linii
kwintesencji, który bez wątpienia był magiem. Wpienionym chyba, ale
na pewno magiem:
- Chyba go coś wkurzyło - stwierdziła sącząc swoją porcję piwa - I
chyba to jesteśmy my. Jak sadzisz? - i po chwili namysłu dodała -
Znasz go?

Spojrzał znad piwa.

- Nie kojarzę. Raczej nie trzyma się z Fundacją, bo bym znał.

Siorbnęła piwo i wyszczerzyła się do maga - Czołem stary. Można
zapytać cóż cię trapi... - zsunęła okulary z nosa i obrzuciła
przeciągłym spojeniem kolesia, który wyglądał tak, jakby urwał się z
gothic-party.


Spod biało-czarnej maski makijażu patrzyła się na nich para
błękitnych oczu. Sądząc po rozszerzonych źernicach, a także ulotnym
zapachu jaki towarzyszył nieznajomemu, Opustoszały był na "lekkim"
haju:
- Moja bani..pani.. - poprawił się bełkocząc - Nie życzy sobie, żeby
ktoś obcy siadał na tym biejscu..miejscu.


Marek znowu spojrzał znad piwa, przeszywając zmorowatego wzrokiem.

- Twoja pani, tak? - omiótł spojrzeniem stolik. - Nie widzę nigdzie
tabliczki z żadnym nazwiskiem... Jesteś pewien, że się nie
pomyliłeś? - jego głos był zimny i poważny, bez śladu oczywistej
skądinąd ironii.
- Toto.. Jej miejsce! - upierał się mag. Zmatowiałym wzrokiem
wpatrywał się w rozpartą w najlepsze Kultystkę.

- Dziecko drogie - zaczęła spokojnie - Tu - klepnęła stolik - Nie
było tabliczki z rezerwacją. Stolik jest wolny, a że w chwili
obecnej siedzimy tu My, to możesz łaskawie przekazać swojej "bani",
że jak nie chce by jej zajmowano miejscówkę, to niech zacznie sobie
rezerwować miejsca, albo zmieni lokal - uśmiechnęła się szeroko -
Dotarło to do twojej zaćpanej główencji?

Opustoszały wytrzeszczył oczy, wymamrotał coś pod nosem, i
odwróciwszy się na pięcie wycofał się z klubu. Zaskoczona obrotem
sprawy kultystka pokręciła tylko głową - Pięknie psia mać. Z czego
oni ich robią? Z piasku? Rozsypują się przy byle próbie oporu.

Eutanatos pokręcił głową.

- Coś z nim było nie tak. Nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz zaczęły
się jakieś kłopoty... - spojrzał na zegarek. - Niedługo będzie
ciemno i zacznie się zwalać jeszcze lepsze towarzystwo...

Zaśmiała się nieco nerwowo - Póki co, najlepszym jesteśmy my! -
dopiła szybko piwo - A potem niech reszta się martwi... - dodała
poprawiając lenonki; Linie Kwintesencji spokojnie już, bez zakłuceń,
przepływały przez Progresję. Spoważniała nagle i zmarszczyła brwi -
Dziwne, oprócz tego "chodzacego truposza" nie ma tu żadnych
magów.... A z tego co wiem, to punkt kontaktowy.

- Ale nie tylko magów - Marek przechylił szklankę. Jemu też się to
nie podobało.

Na scenie jacyś klezmerzy grali kawałki z poprzedniego stulecia.
Lubił taką myuzykę, chociaż wolał bardziej... zaangażowane
wykonanie. Grali zupełnie bez serca, jak kiepscy rzemieślnicy chcący
tylk odwalić swoje, zgarnąć dniówkę i iść do domu.

- Swoją drogą, Gotyccy raczej nie przychodzą w takie miejsca. Wiesz,
co to znaczy?

Przełknęła nerwowo ślinę i uśmiechnęła się nerwowo - Kłopoty? Takie
przez duże "K"? - domyśliła się - Czy raczej przez duże "W" z
zębami? - starała się zażartować.
Siedzący obok różowy szczur zjeżył się, fuknął. Szybciutko dopił
różowego drinka w zielone stokrotki. Ukłonił się. I zniknął.

- Prawdopodobnie oba. "Nasze" wampiry, te z Camarilli, ostatnio
dbają o wizerunek. Nie biorą na służących ćpunów...

Podrapała się za uchem - Avatar mi zniknął... Nie dobrze... -
uśmiechnęła się szeroko - Ja to chyba jednak działam na kłopoty jak
magnes - uśmiechnęła się przepraszająco - I standardowo wciągam w to
znajomych...


Marek wzruszył ramionami i zajął się swoim piwem. Jego avatar też
się nie odzywał od jakiegoś czasu...

'Wołałeś?'

O wilku mowa.

'Wiesz...' - zaczął cień.

"Bez jaj."

'Dobra, nic już nie mówię...' - avatar rozsiadł się wygodnie przy
drugim stoliku, wyciągnął nóż i zaczął się nim bawić.

"Czego znowu chcesz?" - Marek przerwał w końcu ciszę. Jego bliźniak
uśmiechnął się szeroko.

'Powiedz... podoba ci się.'

"Znowu? Robisz się monotematyczny..."


Przymknęła oczy. palcami bawiła się okręcając kufel. I słuchała.
Muzyka jaką grali... zmarszczyła nos. Wiedziała, że umiałaby lepiej.
Niestety, jej saksofon leżał w futerale, w mieszkaniu Marka.
"Szkoda... w sumie nie jest tu aż tak źle.. Można by kiedyś
spróbować tu zagrać " poprawiła lenonki maskując tym samym
nieznaczny grymas, gdy jeden z grających bardzo paskudnie się
pomylił, i zafałszował "A już na pewno nie robiłabym takiego shitu z
jazzu"
Na parkiecie mimo to było sporo osób. Chyba muzyka dawnych dni
przyciągała więcej chętnych, niż można byłoby się tego spodziewać.
Przez chwilę powierciła się na miejscu, odczuwając nieprzemożoną
ochotę wybrania się na parkiet. Muzyka, nie ważne jak kaleczona,
nadal ja kusiła. zapraszała. Drażniła lekko rozstrojone zmysł.
Przygryzła nieznacznie wargę:
- A niech to! Parszywe przyzwyczajenie - zaśmiała się wstając. I
tanecznym krokiem wkroczyła na parkiet, pomiędzy tańczących, a
raczej nieśmiało "kiwających" się Śpiących. Zamknęła oczy... i
pozwoliła muzyce, by prowadziła ją poprzez kolejne gamy, pojedyncze
nuty... I mimo kolejnych kilku fałszywych tonów nie przerwała;
powoli wkraczała w trans...


Marek odstawił piwo i patrzył, jak Kultystka wstaje i idzie na
parkiet. Sam nie umiał za dobrze tańczyć - przed Przebudzeniem nie
miał głowy do takich "bzdur", a potem nie bywał raczej w takich
lokalach... przynajmniej nie w celach rozrywkowych.

'Spójrz na nią i powiedz mi, szczerze, że ci się nie podoba.'

Musiał przyznać - poruszała się z większą gracją niż ktokolwiek inny
w klubie. Zdawała się płynąć w powietrzu.

'A teraz wyobraź ją sobie w innym stroju...'

Potrząsnął głową, kiedy przed oczami stanęła mu Mati w lekkiej,
powiewajacej sukience. Cholerny avatar.

"Wolałem, kiedy siedziałeś cicho" - warknął w myślach.

'Jaaaaasne...'


Wirowała w tańcu. Muzyka i ona zdawały się być jednym. Otworzyła
swój umysł, oczy i ... Świat eksplodował barwami. Ekstatyczny wręcz
uśmiech rozjaśnił twarz Mati. Otaczający ją ludzie nie zwracali na
nią w ogóle uwagi. Ona z resztą nie przejmowała się nimi. Tańczyła
dla samej siebie. Dla Niego. Roześmiana. Żywa...

Nie zauważyła, jak ludzie zaczynają się dziwnie gromadzić przy niej.
Jak kilku z nich, niezwykle bladych, aczkolwiek w ubraniach
pasujących do klubu nieznacznie, ale z premedytacją
zaczyna "oddzielać" ją od stada. Oszołomiona tańcem i muzyką powoli
odpływała poza parkiet; I to w kierunku przeciwnym, niż stolik, przy
którym siedział Marek.
Dopiero czyjaś zimna dłoń łapiąca za nadgarstek przywołała ją do
rzeczywistości słyszalnym dla niej sykiem, pełnym sarkazmu i
zadowolenia - Pani bardzo się ucieszy z takiego "śniadania"...


Marek podniósł się powoli. Mati znikała mu z oczu, i to bynajmniej
nie przypadkiem - trudno było nie zauważyć z jego miejsca, jak kilka
osób otoczyło ją zwartym kręgiem. I nie wyglądało mu to na zwykłą

Przygryzł wargę. Słonawy smak krwi wypełnił jego usta, a przed
oczami zaświecił kłąb jasnych linii - wśród których chorym,
czerwonawym blaskiem odznaczało się kilka sylwetek. Ruszył w ich
stronę, sięgając pod kurtkę; Beretta została co prawda w domu, ale
Glock był na swoim miejscu...

Nie zważając na protesty i komentarze tańczących, zaczął przepychać
się przez parkiet. Zimny metal pod bronią zdawał się pulsować, gdy
rzucił małe zaklęcie Entropii; jeden ze wzorców napastników, nie
naznaczony czerwienią, przygasł; był najsłabszy z całej grupy, i od
niego należało zacząć.


Wszedł do klubu i rozejrzał się dość uważnie. Owszem, był
tutaj raz, czy dwa, ale niezbyt długo. Rzucił okiem po sali, jak
można się domyślić, Karoliny nie było – nic dziwnego, przecież nie
czekała by na niego ponad dwie godziny.
Podszedł do baru, raz jeszcze rzucił okiem na salę, po czym
zwrócił się do barmanki:
Piwo...
Dowodzik jest?
Speszony odwrócił wzrok i wymamrotał:
Niech będzie pepsi.
Niepocieszny, z chłodną szklanką w dłoni ruszył w głąb
klubu. Słuchał niezbyt dobrze granego Jazzu, do klasycznego miał
sentyment, ale to, co tutaj grali wyraźnie nie przypadło mu do
gustu. Dostrzegł jakieś zamieszanie na parkiecie, którego widocznie
bawiący się tutaj ludzie nie widzieli. Odstawił szklankę na
najbliższym stoliku i powoli ruszył w tamtym kierunku.


"Może poszukam wielebnego aby spytać go o tą nową?" Bez
pośpiechu ruszyła w stronę pokoju gdzie zazwyczaj rezydował wielebny.
W drodze do niego jej komórka ożyła.
-Tak.
-Cześć Diano, jak wczorajsza impreza? Szybko mi zniknełaś z oczu.
-Dobrze. Nie zniknełam tylko znalazłam dobre towarzystwo.
-No tak jak zwykle u ciebie. Masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór?
-Nie jeszcze nie, może odpocznę u siebie.
-No co ty, odpoczywać. Myślałam, że dasz sie namówić na wyjście do
jakiegoś klubu.
-Jakiego?
-Jeszcze nie wiem. Myślałam, że razem wybierzemy któryś.
-Muszę kończyć. Pomyślę nad tym i zadzwonię później. Pa.
-Pa.
"No to chyba innym razem porozmawiam z nim."
'Co planujesz. Iść na kolejną imprezę?'
"A nie pasuje to ci?"
'Narazie nie widzę w tym nic złego.'
Zawróciła i wyszła z fundacji. Po pół godzinie była już u siebie i
popijając herbatę, zatopiła się w rozmyślaniach dotyczących planów na
wieczór.


Aneta obudziła się poirytowana. Tej nocy miała dość wcześnie występ,
więc musiała sie pospieszyć. Na szczęście nie miała bardzo daleko.
-No nic trzeba sie zbierać- powiedziała.
Założyła jeden ze swoich strojów scenicznych (czarny dzianinowy golf
z krótkim rękawkiem i spódnicę koloru czerwonego wina tuż za kolana
oraz czarne grube rajstopy), upieła włosy, umalowała się. Wciągnęła
glany, zarzuciła na siebie kurtkę, złapała gitarę
-Czas ruszać.
i wyszła.
W miarę jak szła humor jej się poprawiał (ludzie widzieli tylko
uśmiechniętą, wesołą dziewczynę).
Weszła do klubu od tułu i przywitała się z Markiem.
-Jak tam Mysza w formie? Dziś mamy tu trochę więcej towarzystwa niż
zwykle o tej porze, możliwe, że poprosze cię o dłuższy występ. Na
razie masz jeszcze trochę czasu. Idź potańcz, zobacz kto przyszedł,
czego się ponich spodziewać, zresztą co ja ci będę tu mówić, dobrze
się baw.- Uśmiechnął się- A tak poza tym to pięknie dziś wyglądasz.
Mrugnął do Anety, widać było że jast w dobry humorze.
- Dzięki, tobie też dziś nic nie brakuje, uważaj bo jeszcze któraś z
dam uzna cię za smakołyk który musi choć troszkę nadgryźć.-Zaczęła
się lekko chichotać.
- Dobra, dobra dziewczyno pożartowałaś sobie z kumpla, a teraz leć i
dobrze się baw.- powiedział z uśmiechem na twarzy.
-Dobrze braciszku.- To mówiąc cmoknęła go w policzek i zniknęła w
drzwiach prowadzących na główną salę.
Marek zawsze wiedział jak poprawić jej humor i wiedział kiedy tego
potrzebowała. Nagle przed oczami stanęły jej pewne zielone oczy.
"Ciekawe czy dziś przyszedł" potrząsnęła głową, by pozbyć się
wyobrażenia i rozejrzała się po ludziach. Zauważyła mężczyznę usilnie
przedzierającego się przez tańczących w stronę...
-Cholera- zaklęła pod nosem- Marek nie będzie zadowolony.


Dopiero czyjaś zimna dłoń łapiąca za nadgarstek przywołała ją do
rzeczywistości słyszalnym dla niej sykiem, pełnym sarkazmu i
zadowolenia - Pani bardzo się ucieszy z takiego "śniadania"...

- Śniadania? - Mati chciała wyszarpnąć się, ale obcy z zadziwiającą
szybkością i siłą wykręcił jej rękę. Jęknęła z bólu i szybko,
półprzytomnym z bólu wzrokiem rozglądnęła się, o tyle o ile
pozwalała jej sytuacja.
Hałas za plecami... Chyba Marek przebijał się przez tłum ludzi na
parkiecie. Nie zdążyła się dokładnie przyglądnąć, gdyż jeden
z „wyprowadzających” ją kolesi, w którym rozpoznała owego zaćpanego
Opustoszałego, trzasnął otwartą dłonią w twarz.
- Śniadania i Ryby głosu nie mają! - warknął ten, który wykręcał
jej rękę.

Ból otrzeźwił ją na tyle, by poukładać wszystko w głowie na
odpowiednie miejsce. Była prowadzona na śniadanie, które miało się
składać... z Niej samej! Odruchowo, nie zważając na rwanie w
wykręconym łokciu zaparła się i zaczęła się wyrywać. Nie zdążyła
nawet otworzyć ust do krzyku, gdy jakieś ręce zasłoniły je,
uniemożliwiając jej wyduszenie z siebie czegokolwiek.
- Kurde, czemu Ona zawsze wybiera sobie takie uciążliwe posiłki –
warknął i szarpnięciem zmusił Mati do ruszenia dalej.
- A boja wiem? – wzruszył ramionami zaćpany – Ale lepiej się
pośpieszmy. Ten gość, z którym siedziała, chyba za nami idzie! –
dodał, lekko spanikowanym głosem.

Korytarz. Otworzyli jakieś drzwi i wepchnęli ją do środka jakiegoś
przyciemnionego pomieszczenia. Dwóch zostało na zewnątrz, trzech
pozostałych, wśród nich „Ćpun”, który z wrednym wyrazem twarzy
podszedł do krzywiącej się z bólu Mati:
- Widzisz ekstatyczna suko – powiedział, wykrzywiając się w upiorno-
złośliwym uśmiechu – Naszej Pani się nie odmawia.
- Pierdol się! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Mimo mgiełki nadal
otumaniającej niektóre zmysły, zebrała się już na tyle, by zacząć
rozgrywkę własnymi siłami.

Bardzo nie lubiła zwiedzać cudzych umysłów, ale tym razem wpakowanie
się drugiemu magowi w myśli. To co zobaczyła nie było przyjemne, ale
nie chciała się na tym koncentrować. Wyciągnęła na wierzch kilka co
bardziej nieprzyjemnych wspomnień i zapętliła je przy użyciu sfery
Czasu. Gdy wynurzyła się z umysłu maga, z dziką satysfakcją
podziwiała go, kulącego się na ziemi, dławiącego się spazmatycznym
płaczem:
- Uważaj z kim się mierzysz ćpunie! – warknęła z satysfakcją.
I nagle otworzyła szeroko oczy, wyjąc z bólu gdy staw łokciowy wydał
z siebie głuchy chrzęst.
- Boli, co? – usłyszała cichy, aksamitnie zimny szept gdzieś z głębi
pomieszczenia – Podobno wy bardzo lubicie ból. Potraficie nad nim
zapanować, by dawał wam przyjemność – szydził głos – Pokaż mi, jak
Ty to robisz, magiczko!
Przez łzy bólu zobaczyła podchodząca do niej, ubraną w czerń,
nienaturalnie blada kobietę. Jej usta wykrzywiały się w
sarkastycznym uśmiechu. Złapała Mati za brodę i zmusiła do patrzenia
sobie w oczy:
- No dalej... Pokaż mi! – rozkazała.
Dziewczyna poczuła zimne palce strachu zaciskające się na jej sercu.
Nie była zdolna do poruszenia się, powiedzenia czegokolwiek pod
wpływem spojrzenia oczu tamtej. Nawet gdy nieznajoma pochyliła się,
odgarniając włosy z szyi dziewczyny.
- Tak jak myślałam. Jeszcze nie umiesz – usłyszała szept tamtej –
Ale Ja Ciebie tego nauczę – dodała i szybkim ruchem wgryzła się w
tętnicę.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się nie tylko ze strachu, ale i z
dziwnej przyjemności, gdy wampirzyca zaczęła się pożywiać.


Po wyjściu spojrzał na kartkę. "Następna kryjówka jest
niedaleko. To dobrze." Ale zamiast iść wrócił na chwilę i zabrał oba
nieco już zakrwawione noże ze sobą. "Mogą się jeszcze przydać."
uśmiechnął sie do siebie w myślach. Dotarcie do ostatniego miejsca
zajeło mu dosłownie chwilę. Po wejściu usłyszał kobiecy głos.
-To ty zabiłeś moje dziecko?
Juliusz stąpajac ostroznie próbował zlokalizować wampirzycę. Bez
skutku, poza ciemnościami nie widział nic.
-Gdzie jesteś? Kryjesz się jak tchórz.
-Ja? To ty zaczołeś ze mną. Nie było ruszać jeśli nie wie..
W tym momencie obok Juliusza pojawiła się wampirzyca przypieczona
nieco kulą ognia. Od momentu wejścia Juliusz zrzucił ubranie i
właśnie skonczył przemianę. Zanim otrząsneła się wbił pazury jej w
twarz i i przesunął nia po ścianie. Dalej trzymając ją rzekł:
-A ty jesteś zbyt pewna siebie. Myślałaś, że niewidzialność pomoże?
Kolejna ściana pomazana vitae.
-Mam jeszcze dobry słuch.
Wciąż ją trzymając wyszukał noża w leżącym na ziemi ubraniu i wbił
jej w serce. Dopiero wtedy puścił ją.
-I co mam z toba zrobić?
Odwrócił sie i wróciwszy do postaci ludzkiej nie spiesznie ubrał się.
Wziął drugi nóż.
-No miło mi było ale robota to robota.
Zręcznym ruchem drugim nożem wyciął jej serce z ciała. Gdy cała
rozsypała się w pył wyszedł. Idąc ulicą zadzwonił:
-Tak?
-To ja Juliusz.
-I co z tego?
-Wracam. Przekażcie jej, że wykonałem zadanie.
Zanim jego znudzony rozmówca odpowiedział rozłączył się. Dotarcie do
caernu zajeło chwilę. Zaraz po wejściu spotkał przełożoną.
-Witaj pani.
-Dobrze się spisałeś. A teraz masz nowe zadanie.
-Jakie?
-Najpierw się ubierz w ubranie, które już jest u ciebie a potem
wyjdziesz na plac. Na Miodowej niedaleko od wyjścia czeka na ciebie
wóz. Pojedziesz nim. Kierowca ci wyjaśni dalsze szczegóły.
-A jaka to misja?
-Będziesz musiał użyć barzdziej twojego uroku osobistego niż muskuł.
-???
-Idź już, mam inne sprawy na głowie.
I odzeszła. Juliusz poczłapał do pokoju a co tam zobaczył wywołało
małą konsternację. Był to strój typowy dla wieczornych bardziej
oficjalnych spotkań. Na metca było napisane. UBRANIE PRZYSTOSOWANE DO
ZMIAN. Ubrał sie i wyszedł. Wsiadł do samochodu i ruszyli w stronę
Woli.
-Jakie jest istota mego zadania?
-Podjedziemy po pewną osobę. Pójdziesz po nią i zawiozę was w miejsce
gdzie będziesz mógł w miarę normalnie zjeść z nią kolację.
-Po kogo?
-Po Natalię. I nie udawaj, że jesteś zaskoczony tym. Podobno izoluje
sie od nas. A teraz każdy Garou jest na wagę złota.
-No dobra zabiorę ją na kolacje i co?
-Musisz, ją zrekrutować. Jeśli ci sie to uda nagroda będzie
odpowiednia.
-A jak nie uda mi się?
-Jak nie uda się? Zostaniesz banitą, dopuki jej nie ściągniesz.
Dalszą rozmowę przerwał fakt dojechania na miejsce. Juliusz
wygramolił sie z wozu i poczłapał klatką na górę.


Cichy trzask za drzwiami zwrócił uwagę jednego ze sługów wampirzycy.
Podszedł powoli do drzwi, tylko po to, żeby wlecieć razem z nimi do
środka. Marek wparował za nim, z pistoletem w ręku. Szybki cios
pięścią unieszkodliwił najsłabszego; potem lufa pistoletu przylgnęła
do potylicy pijawki.

- Koniec kolacji - Eutanatos potoczył po wszystkich obecnych ponurym
wzrokiem. - Zwijajcie się stąd. A ty - szturchnął wampirzycę bronią w
tył głowy - ty zostajesz.

Odpowiedział mu tylko cichy śmiech. Pijawka prawie pieszczotliwie
liznęła szyję Mati, po czym odepchnęła ją od siebie. Dziewczyna
osunęła sie powoli na ziemię.

- Młody i głupi. Odłóż to, zanim zrobisz sobie krzywdę - syknęła,
obracając się i patrząc mu w oczy. Zapadła cisza; przez dłuższy
moment mag i wampirzyca siłowali się na spojrzenia. W końcu na twarz
Marka wypełzł uśmiech. Pijawka cofnęła się o krok.

- Widzisz... - Marek znów uniósł broń - ...znam wasze sztuczki. I
wcale się ciebie nie boję - pociągnął za spust. Kula wbiła się w
głowę wampirzycy i przeszła na wylot, wyrywając na do widzenia spory
kawałek czaszki i trafiając w stojącego za nią, już otrzeźwiałego
Opustoszałego. Mroczny mag cofnął się pod ścianę, trzymając się za
zranioną szyję.

Następni rzucili się w stronę Eutanatosa; starając się przed nimi
obronić, spojrzał na leżącą na podłodze Mati... i znów pochylającą
się nad nią wampirzycę.

Nie.

Obrócił się, ignorując ciosy, i posłał kolejne pociski w stronę
leczącej sie już pijawki. Syknęła i znów spróbowała spojrzeć mu w
oczy... nierozsądnie. W następnej chwili dwie kule przebiły jej
oczodoły.

Odwinął się i odepchnał od siebie przeciwników... nie, tylko jednego
przeciwnika. Drugi stał obok nieruchomo, z dziwnie pustym wyrazem
twarzy. Nie zastanawiając sie nad tym, Marek opróżnił w obu z nioch
magazynek i rzucił się w stronę Mati, mając nadzieję, że nie
dosięgnął jej żaden zabłąkany strzał...


Juliusz doszedł w końcu pod właściwe drzwi. Chwilę się wachał się czy
zadzwonić. "Dzwonić czy nie dzwonić oto jest pytanie?" I po chwili
wachania wcisnął przycisk dzwonka.
Drgnęła i odruchowo spojżała na zegarek. Miała dziwne wrażenie,
że "gość" się... spóźnił. Wzruszyła jedynie ramionami, odgarnęła
kosmyk włoswó za ucho i podeszła do drzwi. Przez 'judasz'
zobaczyła....:
- No tak, nie mieli kogo wysłać - mruknęła do siebie, i zlekkim
wachaniem otworzyła Juliuszowi drzwi - No cześć - usmiechnęła się
nieco naciąganie.
Juliusz przez chwilę stał zaskoczony wyglądem Natali. Tak innym od
ostatniego i powodującemu, że wyglądała po prostu ładniej.
-Cześć. Więc tak jakby... - nie uśmiechał się, lecz poczuł sie nieco
niezręcznie, nie wiedząc co mówić.
Uśmiechnęła się rozbawiona nieznacznie jego reakcją - Taaak, cześć.
Więc? Tak jakby mamy wyjść na kolację, tak? - przekrzywiła głowę, i
znowu odgarnęła kosmyk za ucho; Zaczynała się odrobinę denerwować
sytuacją.
-Tak. Mam cię zabrać. Może więc juz pójdziemy? Na dole czeka na nas
samochód. - odparł, starając sie ukryć jakie wrażenie zaczeła na
niego wywierać.
- Sekundka, tylko wezmę kurtkę i takie tam - powiedziała - Wejdź, to
zajmie mi dosłownie kilka chwil - gestem dłoni zaprosiła go do środka.
- Nie wolę postać tu. - odparł. "Co się ze mną dzieję. Przecież to
tylko spotkanie rekrutacyjne a ja zaczynam zbytnio sie angażować.
Zresztą i tak musi się udać. Gdzie się podzieję jakby coś poszło nie
tak?" rozmyślał czekając, aż Natalia bedzie gotowa.
Szybko założyła beżową kurtkę, owinęła szyję zieloną apaszką. Włożyła
jeszcze pasujące do ubioru buty, i wyszła z mieszkania, zatrzaskując
za sobą drzwi. Przerzuciła torebkę przez ramię i uśmiechnęła się do
wygladającego na zakłopotanego wilkołaka - Możemy iść.
-Tak, oczywiście. - odparł i mimowolnie się uśmiechnął pokazując
swoje wilcze zęby. Zeszli na dół i wsiedli do czekajacego samochodu.
Wsiadając Juliusz wpierw otworzył drzwi przed natalią a następnie
wsiadł z drugiej strony. Kierowca rzucił mu tylko spojrzenie
mówiące "Czemu tak długo?" i ruszył w strone centrum. Juliusz chwilę
siedział nie wiedząc co ma zrobić.
-Ładnie dziś wyglądasz. - zagadnął w końcu.Pochyliła nieznacznie
głowę, tak, by włosy zasłoniły chociaż na chwilę nieznaczny
rumieniec, jaki pojawił się na jej policzkach - Dzięki - powiedziała
cicho - No dobra... Widzę, że się postarałeś o kierowcę, samochód, i
tym podobne... Po co to całe "przedstawienie - zapytała poważniejąc
nagle. Odgarnęła włosy za ucho - Czegoś ode mnie chcą, prawda? -
spytała starając się spojżeć Juliuszowi w oczy; Nie dało się nie
zauważyć, że zaczyna się denerwować. Juliusz się przysunął bliżej i
szepnął jej na ucho.
-Po pierwsze to nie ja się postarałem sie o kierowcę i wóz tylko ONA.
A po co to przedstawienie? Porozmawiamy o tym jak dojedziemy na
miejsce. Tam będziesz mogła sie dowiedzieć wszystkiego co wiem, a
narazie uzbrój sie cierpliwość. - spowrotem wrócił na swoje miejsce.
W miedzy czasie wiechali do centrum.
-Przygotujcie sie zaraz dojedziemy na miejsce. - powiedział kierowca.
"Świetnie" pomyślała zaciskając palce na pasku torebki "Tego mi
jeszcze tylko brakowało. Tajemnice. Jakaś Ona..." zamyśliła się,
próbując wygrzebać conieco ze swojej pamięci. Z tego co pamiętała to
w.. Radzie - tak się chyba nazywali najstarsi watahy - nie zasiadała
żadna wilczyca? Potrząsnęła głową i zrezygnowana spojżała przez okno.
Wspomnienia, które zawsze tak bardzo chciała wymazać, okazały się być
conajmniej niepomocne. Po paru minutach zatrzymali się. Kierowca
spojrzał na Juliusza i chłodnym tonem powiedział:
-Jesteście na miejscu. I pamiętaj. Nie zawiedź, bo...
Juliusz w tym momencie zadrżał na myśl o konsekwencjach ale szybko
sie pozbierał i wysiadł. Nastepnie pomógł wysiąść Natali. Byli przed
Progresją. Juliusz spojrzał na swoją towarzyszkę:
-Idziesz? Znajdziemy jakis stolik i... - ponownie mimowolnie sie
uśmiechnął. "Co się ze mną dzieje? To tylko Garou jak każda inna."
- Idę, idę - powiedziała lekko rozdrażniona. I nagle dotarł do niej
sens wypowiedzianych przez kierowcę słów - Eeej... co ten koleś miał
na myśli? W czym miałbyś zawieść? - spytała przyglądając się uważniej
Juliuszowi. Udał, że nie usłyszał tego pytania mimo, że nieco
posmutniał i weszli do środka. W środku panował typowy ruch. Na
parkiecie tańczyła jakaś dziewczyna pośród innych, a gdzieś w pobliżu
po tym jak wciągnął na chwilę powietrze wyczuł jakią martwą istotę.
Przy jednym ze stolików zauważył znajomego z dworca. "No nie, tylko
nie on." Obok był wolny stolik. Chwycił Natalię za rękę:
-Chodź, znalazłem wolne miejsce.- i przeciskając się miedzy ludźmi
dotarli do stolika. Gdy usiedli patrzył na nią przez chwilę jakimś
nieco nieobecnym wzrokiem.Wyczuła, że coś jest nie tak. Zwłaszcza po
tym, jak nagle spochmurniał. Potarła nasadę nosa - Widzę przecież, że
jesteś zdenerwowany. Coś się stało! - powiedziała spokojnie. Zdjęła
kurtkę i położyła ją obok siebie razem z torebką - No ale jak nie
chcesz mówić, to ja nie zmuszam. Z resztą.. i tak praktycznie się nie
znamy, więc po co miałabym się tym interesować... - stwierdziła. Ale
w duchu coraz bardziej się martwiła. Nie sądziła, że cokolwiek może
tego chłopaka zdołować, a zaczynał naprawdę wyglądac na
niepocieszonego. Przysunął się do niej blisko. Spojrzał jej w oczy i
szeptem zaczął mówić:
- Jesteś piękna, młoda. Nie wiesz jak to być jedną z nas. Jakim
problemom muszę stawiać codzień i co noc czoło. Choć w sumie jesteś
taka jak my. Tylko odrzuciłaś nas jako swoich jedynych ludzi, na
których możesz liczyć. Po tym co przeszedłem wiem, że ludzie w
większości nie zaakceptowaliby nas jako równych sobie. Także nie
należymy do świata wilków. Jesteśmy wciąż rozdarci pomiędzy ludzmi a
lupusami. A ja mam... - nie dokończył. Odsunął sie i próbował sie
powstrzymać natłok wspomnień ze swojego dzieciństwa zarówno dobrych
jak i tych złych. Nieznacznie skrzywiła się, ale w duchu musiała mu
przyznać rację. Ludzie nie potrafili zrozumieć zmiany, jaka zaszła w
niej po Przemianie, nie potrafili zorozumieć.. Ale mimo wszystko nie
chciała być garou. Nie potrafiła się już wtedy znaleźć w nowym dla
niej świecie, a do starego też nie miałaby prawa wstępu. Wszystko się
nagle skomplikowało... i to na tyle, że zdecydowała się wtedy odciąć.
Od wszystkiego. I zacząć wszystko od nowa
- Taaak, młoda.. Wiesz, to samo mi powiedzieli, kiedy po mnie
przyszli, gdy się po raz pierwszy zmieniłam... - uśmiechnęła się
ponuro - I wiecznie mi wytykali to, że jestem młoda i nic nie
rozumiem. A rozumiałam sporo rzeczy, tylko Oni nie potrafili z kolei
tego zrozumieć - powiedziała spokojnie patrząc przed siebie. Nagle
się uśmiechnęła - O to ci chodzi.. prawda? - spytała się - Że jestem
niezdecydowana, i chcesz mnie przeciągnąć na waszą stronę! -
oskarżycielsko wskazałą Juliusza palcem.
-Tak, dobrze myślisz. Alę ja chcę tylko wykonać zadanie a gdyby mi
sie nie udało... - zawiesił na chwilę głos. -Nawet wole nie myśleć,
co wtedy, choć dobrze wiem. Może lepiej porozmawiajmy o tym kim
jesteśmy, a ty już zdecydujesz czy dołączysz. Ja jestem tylko
pionkiem w tym wszystkim. Odwrócił wzrok aby nie widziała jak uronił
łze na myśl o tym, że zostanie wygnany. "Nieeee. To nie może być tak.
Jaaa muszę jąąąą zwerbować. Aleeeee....." i przestraszył się myśli,
że zaczyna ją lubić. Patrzył beznamiętnym wzrokiem na parkiet.
Dziewczyna, która przykuła wcześniej jego uwagę znikneła już gdzieś.
Tak jak i jego znajomy, który przeciskał sie przez salę w kierunku
zaplecza. Podążyła wzrokiem za jego spojżeniem.
- O mnie? hmm - zastanowiła się spogladając w tym samym kierunku co
siedzący obok niej wilkołak - Lat 19, studentka medycyny.. Nic
ciekawego. Chyba, że chodzi ci o sprawy z moją "wilczą" naturą... to
podobno mam być Dzieckiem Gai, czy jakoś tak - wzruszyła ramionami.
Nagle zmarszczyła brwi - Tamten koleś - ruchem brody wskazałą,
nieznanego jej mężczyznę przebijającego się dosłownie przez tłum
tańczących - Chyba... coś trzyma w ręce... - wyciągnęła szyję. W tym
momencie światło stroboskopu odbiło się refleksem w trzymanym przez
niego przedmiocie - Widziałeś! Ma broń! - szepnęła poddenerwowanym
głosem.
-Tak. Widać musi z kimś porozmawiać. Ale miałem dziś nie rozrabiać.
Chyba, że chcesz abym sprawdził co on ch...- ugryzł sie w język,
myśląc "Głupi, po co to mówisz. Poddajesz jej dobry powód aby cie
wpakowała w nową rozróbę."
- Twój znajomy? - spytała nadal wypatrując obcego w tłumie - Bo jak
tak, to chyba naprawdę z kimś musi porozmawiać - stwierdziła - Chyba
naprawdę mu się gdzieś śpieszy... - dodała widząc, jak męzczyzna
wywraca jakąś dziewczynę i w ogóle się tym nie przejmując prze dalej.
-Znajomy? Tak, razem z nim zmniejszyliśmy nieco populację szarogębych
wczoraj. A tak wogóle to go w zasadzie nie znam. A co do poznania to
chodziło o to abym ci powiedział jak najwięcej o tym jak to jest być
Garou, czyli przedstawić jak my pojmujemy resztę. - przestał już
obserwować Marka i odwrócił się do Natalii. - Może zamówimy coś do
zjedzenia? - znowu się uśmiechnął. Odwzajemniła uśmiech, ale nadal
była spięta - Dobry pomysł - "Dziewczyno, ty weź się w garść, bo
zaczynasz naprawdę bredzić!" skarciała siebie w myślach - Znaczy
dobry, jeśli idzie o coś do jedzenia... Garou mogą chwilę poczekać...
chyba. Juliusz przybliżył się:
-To co ci wziąć? - mówił obserwując jakiegoś osobnika idącego w
stronę, gdzie szedł Marek. Po chwili namysłu wiedział kto to. -Michał
tu? Co do diabła go tu ściągneło? - powiedział szeptem bardziej do
siebie niż towarzyszki. Coś jej umknęło w toku rozmowy. Po raz
kolejny sięgnęła, by odsunąć włosy za ucho, ale się wpowstrzymała -
Szarogębi? Brzmi to jakby to było coś związanego z "th X-files" -
stwierdziła. Sięgnęła po kartę dań ignorując to, co wilkołak mówił do
siebie - Chyba zjem... chyba, chyba... aaa.... weź coś wybierz, a Ja
się dostosuję - uśmiechnęła się przepraszająco.
-Szarogębi to nazwa technokratów. To magowie używający magi opartej
na technologii. My razem z Camarillą i Mistykami walczymi z nimi i
Spiralami oraz Sabatem. No cóż obecna Warszawa nie jest już
bezpieczna. - spojrzał jej głęboko w oczy. -Wolę abys jednak ty cos
wybrała coś dla nas obojga. Proszę. - i uśmiechnął sie jak najlepiej
potrafił.
Patrzyła się na niego szeroko otwartymi oczyma - Technokratów?
Magowie? Camarilla? Sabat?Co to jest? Bo z tego co wymieniłeś kojarzę
tylko hasło "spirale" - wydukała wreszcie. Szybko zamówiła dla nich
jedzenie, wybierając potrawy na chybił trafił z karty - Coś mi się
wydaje, że będziesz mi musiał duuużo opowiedzieć.
Juliusz spogodniał "Może jednak mi sie uda." -Tak powiem ci wszystko
co wiem, ja mam tyle czasu ile chcę. W tym momencie jakiś facet
zaczepił go. -Maszzz oogniia? Juliusz rzucił mu spojrzenie spode
łba. -Nie nie mam. Za chwilę tamten zaczepił go ponownie: -Naapewwno?
Natalia skrzywiła się i nieznacznie przesunęła się w strone Juliusza.
Nawet z takiej odległosci czuła bijący od tamtego dziwny, niepokojący
zapach. "Ćpun... jak w mordę strzelił" zawyrokowała.
-Mówiłem, przecież, że nie mam. - opowiedział nieco zdenerwowany.
Jednak za chwilę ponownie ćpun wrócił i trącając Juliusz w prawe
ramię spytał:
-Aa możże twwooja ppaniii maaa? Juliusz powstrzymał chwilowo chęć
wyładowania sie na nim i zbliżywszy sie do Natali, spytał ją szepcząc
jej do ucha: -Mogę na chwilę cie opuścić? Muszę z nim coś wyjaśnić.
Skinęła w odpowiedzi tylko głową - Cokolwiek, byleby sobie polazł...
Trochę się nieswoje przez tego typa czuję - odszepnęła, czując na
sobie spojżenie zamglonych oczu obcego.
"Dobra. Odciągnąć go na ubocze i wlać. Nieco. A potem wrócić. Tak to
proste. A może zaciągnąc go na zaplecze. Przy okazji zorientuję się w
sytuacji. Tak to lepszy pomysł." wstawając się ucałował Natalię w
policzek i szepną: -Zaraz wracam. "Kurcze co ja robię?" Ujął ćpuna
pod rękę i idąc w stronę zaplecza wycedził do niego przez zęby:
-Mogłeś mnie zaczepiać ale zaczepianie mojej towarzyszki i szturhanie
mnie w ranę to już za dużo.
-Cooo?
Szybko doszli po drodze mijając Michała. Juliusz spojrzał na niego
przelotnie. -Cześć Michał. Fajna impreza co nie? i przed wejściem
mocnym ciosem ogłuszył ćpuna. "Czas sprawdzić czy ubranie dział."
pomyślał zmieniając się. Wszedł dszybkim krokiem do środka i
rozeznawszy się w sytuacji rzucił swym "znajomym w jednego z
pomocników wampirzycy a sam skoczył do niej. Chwycił ją za głowę i po
chwili jej czaszka chrzęstneła. Puścił ją, spojrzał na Marka i Mati.
-No tak jak już jest rozróba to zawsze mnie nikt nie zaprasza. No ale
ja muszę znikać. - i szybkim krokiem wybiegł z zaplecza zmieniając
sie w międzyczasie spowrotem w człowieka.
Natalia siedziała oszołomiona na kanapie. W głowię kłebiły się
tysiące pytań, i chyba tylko Juliusz byłby w stanie jej opowiedzieć
na nie. Zwłaszcza... eee... Potrząsnęła głową i zdenerwowana już nie
na żarty zaczesała włosy za ucho. Dziwny koleś, sympatyczny, ale
dziwny... Tak myśląc czekała, aż wróci z rozmowy ze "znajomym".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Cezar
Eon Dzikuna



Dołączył: 08 Lip 2005
Posty: 314
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Realm of Deep Umbra

PostWysłany: Czw 13:29, 14 Lip 2005    Temat postu:

Ugryzienie.. nie bolało. Bolało za to coś innego - świadomość, że
poddała się i właśnie jest wykorzystywana przez pijawkę. Jako
przekąska...
Nie była w stanie się poruszyć, gdy wampirzyca ze stoickim spokojem
zaczęła ucztować. Powoli zaczynała odpływać, czując przy tym wstyd i
obrzydzenie - coś nią się pożywiało, a Ona... Ona odczuwała płynącą
z tego przyjemność! Zatracała się tym uczuciu, czując żal i litość
nad sobą...
I nagle, z tej otchłani wyrwało ją uderzenie o beton posadzki.
Półprzytomna, jakby z odległości słyszała głos Marka. Potem strzały,
szarpaninę... Uchyliła powieki, tylko po to by znowu je zamknąć -
głowa wampirzycy właśnie została zmasakrowana przez... przez
olbrzymią, szponiastą łapę.
- ...niech ten koszmar się skończy.... niech ten koszmar się
skończy....niech ten koszmar wreszcie się skończy - mamrotała leżąc
bezwładnie na ziemi. Nawet nie próbowała się poruszyć sparaliżowana
strachem

Marek skrzywił się, kiedy do pomieszczenia wparował wilkołak - ten
sam co wieczór wcześniej, o ile można było to rozpoznać... Futrzak
rzucił jakimś gościem w ostatniego, otępiałego sługę, po czym
zmiażdżył i tak już zmasakrowaną głowę wampirzycy.

- No tak, jak już jest rozróba to zawsze mnie nikt nie zaprasza... -
wyszczerzył się. - No... ale ja muszę znikać.

Marek spojrzał jeszcze za wychodzącym, zmieniającym już kształt
garou, po czym znowu pochylił się nad Mati. Mamrotała coś
niewyraźnie. Jej ręka była wykręcona w nienaturalny sposób, a twarz
była wyjątkowo blada, nawet jak na ofiarę wampira.

- Cholera, tylko mi tu nie umieraj... - warknął. Chyba powoli
wpadała we wstrząs. Schował broń i podniósł ją z ziemi tak
delikatnie, jak tylko mógł. Gdzieś tu musiało być tylne wyjście...
Wyniósł ją z pokoju i ruszył w dół korytarza.

Gdy ją podniósł tylko zacisnęła zęby żeby nie wyć z bólu. Ręka,
którą wampirzyca wykręciła zapłonęła wręcz żywym ogniem:
- Tylko mi tu nie umieraj - dotarło do niej przez kurtynę bólu i
koszmarnego wręcz zmęczenia
- Spokojnie... nie zamierzam umierać... - wycedziła "Przynajmniej
teraz" dodała w myślach. Zaczynała się czuć co najmniej źle.

Marek dotarł wreszcie do drzwi z tabliczką "Wyjście
przeciwpożarowe". No tak. Kopnął - nic. W klamkę - drzwi odskoczyły
trochę. Kolejny kopniak otworzył je na oścież.

Wypadł na tylną uliczkę. Miał do wyboru - iść w stronę Multiplex
Centrum, ryzykując spotkanie z Szarakami, którzy na pewno już
dowiedzieli się o strzałach - albo do Świętokrzyskiej, uliczkami,
gdzie łatwo było nadziać się na nosferata. Wampiry były mniej
upierdliwe, poza tym - w ciemnych zaułkach bezpieczniej było używać
magyi.

- Marek... weź mnie postaw, albo chociaż.... żeby ręka nie bolała -
powiedziała cicho. Powoli odcinała się od paskudnego uczucia, ale
mimo wszystko... Co i rusz coś ją dekoncentrowało i ból wracał.
Zaczęła szczękać zębami - I jjak zzwykle pprrobllemy przezze mnie -
uśmiechnęła się blado. Zzeowała na twarz Marka i mimowolnie
uśmiechnęła się ciepło - Ejjj nno, nie mmartw się. Będzie dddobrze -
skłamała.
Nie było dobrze! Z własnej głupoty stała się przekąską. Przez własna
ignorancję skręcało ja teraz. I jeżeli coś się teraz stanie jej i
Markowi, jeżeli natkną się na Szaraków lub co gorsza - kumpli
wampirzycy... Mogła sobie tylko pogratulować kolejnego wpakowania
Ich w bagno. Po samiusieńkie uszy.

Mogła sobie mówić, że wszystko w porządku, ale tak nie było. Widział
to. Powoli posadził ją na chodniku.

- Siedź spokojnie - szepnął i rozejrzał się. Nikogo. Przygryzł
wargę; samo to wystarczyło, żeby Mati rozświetliła się siatką
wzorca; oprócz ich dwojga nie było dookoła żywej duszy, jeśli nie
liczyć jakiegoś szperającego w śmietniku kota. Pochylił się nad
kultystką.

- Pokaż ten łokieć.

Krzywiąc się z bólu podwinęła rękaw. Podniosła rękę, zaciskając
powieki, ale mimo tego nie udało jej się uniknąć kilku łez:
- Bboli jakk chholera - wymamrotała. Zacisnęła znowu zęby - Jak tak
dalej pójdzie, to z moim szczęściem, za tydzień będę inwalidką
wojenną - spróbowała zażartować.

Nie uśmiechnął się. Obejrzał uszkodzony staw krytycznym wzrokiem.
Właściwie nie musiała odsłaniać go, żeby go zobaczył... ale musiał
mieć do niego dostęp.

- Dobra... spróbuję doprowadzić go do porządku. Zaciśnij zęby,
będzie bolało... - odczekał chwilę i szarpnął. Kość z paskudnym
chrupnięciem wskoczyła z powrotem na swoje miejsce. Pochylił się i
przywarł zakrwawionymi ustami do jej łokcia. Powoli, metodycznie,
jakby pocałunkami, rozprowadzał krew na jej skórze. Podniósł głowę i
poczekał, aż cienka, czerwona warstwa wyschnie; w tym czasie jego
wargi również powoli się leczyły.

"Perpetuum mobile, rana która sama dostarcza Kwintesencji i
rekwizytu na swoje wyleczenie" - tak śmiał się kiedyś jego
nauczyciel...

Gdy szarpnął miała wrażenie, że zaraz umrze z bólu... Który nagle
minął zastąpiony pulsowaniem i przepływem Kwintesencji. Z
rozszerzonymi w zdziwieniu oczyma patrzyła co zrobił potem.
Opanowała się na tyle, by mu nie wyrwać ręki.
Nie to, że było to nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie - musiała się
solidnie nagimnastykować, by... Po prostu miała wrażenie, że nie
powinien...

Otrząsnął się ze swoich myśli. Torebka stawowa prawdopodobnie już
się zrosła, przynajmniej w stopniu wystarczającym do poruszania.

- Dobra, nie powinno już boleć... ale nie forsuj się. A teraz chodź -
złapał ją za drugą rękę i podniósł z ziemi. Była jeszcze osłabiona,
ale drżała raczej ze strachu i wstydu, niż z braku krwi. - Pierwszy
raz z pijawką, co?

- Coś w tym stylu - skrzywiła się nieznacznie. Łokieć może i nie
bolał; ot! tylko pulsowanie przypominało o tym, co się stało - I nie
powiem, żeby to było najprzyjemniejsza rzecz jaka mi się ostatnimi
czasy przytrafiła - odruchowo sięgnęła do szyi, ale w połowie drogi
jakby się zawahała. Delikatnie, ostrożnej, jakby z trwogą, dotknęła
miejsca, gdzie wampirzyca wgryzał się w Jej ciało.
Zaskoczona nie znalazła tam najmniejszego śladu po "ucztowaniu".
- Nic nie ma?! - zdziwiła się, raz jeszcze sprawdzając.

Nic. Ślina wampirów świetnie zamyka rany po ugryzieniach; ale jest
skażona ich krwią, chociaż w niewielkiej ilości. Jeśli będziesz mieć
w najbliższym czasie koszmary, albo będzie cię ciągnęło do
Progresji, to się nie zdziw - wzruszył ramionami. - Ale na twoim
miejscu nie wracałbym tam, przynajmniej póki co. Jak znam życie, już
się tam roi od Lustrzanek. Teraz chodź, przy odrobinie szczęścia
nikt nie będzie pamiętał, jak wyglądaliśmy.

Ruszył, ciągnąc ją za rękę i nawet tego nie zauważając. Zatrzymał
się tylko na moment i zmierzył ją wzrokiem.

- Ale dla bezpieczeństwa powinnaś chyba trochę zmienić wygląd,
przynajmniej na parę dni.

Odgarnęła dredy z twarzy - Jak bardzo zmienić? Chyba... nie
zamierzasz mnie jakoś "permutować" w chomika czy coś? - spytała,
odzyskując powoli swój zwykły humor, chociaż nadal słaniała się na
nogach i miała zawroty głowy spowodowane upływem krwi.

Uśmiechnął się pod nosem. - Byłby z ciebie uroczy chomik, ale nie
umiem takich sztuczek. W ogóle, lepiej nie ingerować we wzorce bez
potrzeby. Chodziło mi raczej o zmianę ubrania.

- Ależ dziękuję uprzejmie. Odebrałam to jako komplement -
odpowiedziała uśmiechem - Ale co do ubrań.. może być "mały" -
podkreśliła - problem. Jedyne jakie mam są u Ciebie, w plecaku. I
raczej nie da się ich nazwać "nie rzucającymi się" w oczy...

Właśnie wyszli na Marszałkowską. Wzruszył ramionami. - Coś się
wymyśli. Jakby co, sklepy ciągle istnieją, nie? Co prawda tam -
pokazał w stronę Centrum - nie pójdziemy, za dużo ludzi... ale w
Warszawie jest takich sklepów od metra. Co powiesz na małe zakupy?

- To prośba czy obietnica - przekrzywiła głowę, a w jej oczach dało
się zobaczyć figlarne ogniki - Bo jak prośba, to okej pójdę. Jak
obietnica - pójdę tym bardziej - a w duchu się skarciła "Co ty
wyprawiasz! Właśnie zrobiłaś z siebie rozkapryszonego bachora, który
o niczym innym nie myśli tylko o zakupach... argh!... no trudno za
późno, trzeba teraz grzecznie odgrywać swoją rolę!".


Natalia siedziała oszołomiona na kanapie. W głowię kłebiły się
tysiące pytań, i chyba tylko Juliusz byłby w stanie jej opowiedzieć
na nie. Zwłaszcza... eee... Potrząsnęła głową i zdenerwowana już nie
na żarty zaczesała włosy za ucho. Dziwny koleś, sympatyczny, ale
dziwny... Tak myśląc czekała, aż wróci z rozmowy ze "znajomym".
Juliusz spokojnym krokiem wrócił do niej. Usiadł i jakgdyby nigdy nic
zaczął jeść rzucając wpierw: -Może coś przegryziemy zanim bedziemy
kontynuować rozmowę?
- Zamówiliśmy, to wypadałoby - powiedziaął wymijająco i zabrała się
za swoje danie. Jadła powoli, cały czas zastanawiajac się nad tym co
mówił wczesniej, przed "zniknięciem" na zapleczu. Juliusz jadł szybko
i odruchowo rozglądając się na boki, dopiero po paru obejrzeniach
uspokoił się i juz normalnie jadł.
W międzyczasie do klubu wszedł pewien mężczyzna w długim czarnym
płaszczu ze wzorem smoka na plecach i z długimi tak do 1/3 pleców
blond włosami. Stanął koło wejścia i zaczął sie rozglądać.
- Słuchaj.. mówiłeś coś o technokratach, tak? - powiedziała
cicho "dziabając" widelcem swoje jedzenie - Kim oni są? I
właściwie... co tu jest grane? - spytała się. Wyglądała na solidnie
zagubioną - Zawsze myślałam, że jesteśmy tylko My.. znaczy... garou.
A ty wymieniłeś tyle tych nazw, że się zdązyłam porządnie pogubić -
usmiechnęła się nieśmiało.
-Technokraci są to magowie. Tak jak i Mistycy. I jedni i drudzy
władają magyja. Nasze najpotężniejsze dary to przy ich możliwościach
to nic. Mówia o sobie jako tych, którzy jedynie wolą mogą zmienic
rzeczywistość wokół siebie. Pare razy spotkałem kilku z nich. Różnicą
między Mistykami a Technokratami jest taka, że pierwsi polegają na
magyi związanej z naturą a drudzy magi wspartej technologią. Stąd też
wywodzi sie ich nazwa. A co do tego, że jest wiele nadnaturalnych.
Słyszałem, że poza nami, magami i wampirami są inni. Nigdy żadnego z
nich nie spotkałem ale może to i lepiej. Obecna sytuacja w mieście
jest taka: dniem miastem rządą technokraci a nocami panuje otwarta
wojna miedzy nami wszystkimi, tzn. nadnaturalnymi. - mówił niezbyt
szybko i po przysunięciu się bliżej niej. Mógł wtedy mówic na tyle
cicho aby nikt postronny nie usłyszał za wiele.
Oczy dziewczyny osiągały powoli wielkość spodków - Żartujesz,
prawda? - powiedziała, ale doskonale zdawałą sobie sprawę, że nie
żartuje - Czyli w każdym momencie może tu wpaść banda magów i przy
pomocy tych ich "czarów-marów" wytapetować Nami ściany?
Blondyn dostrzegł pewną brunetke siedzącą rzy jednym ze stolików i
wolnym krokiem ruszył w jej stronę.
"Mogą wpaść? Zaraz. Strzały tego maga były słyszalne w klubie. I już
pewnie wiedzą o tym. Niedługo ktoś sie zjawi a wtedy...Ja mogę
walczyć, ale ona..."Juliusz nerwowo spojrzał na zegarek "Będą
powiedzmy za...10-15 minut." spojrzał na Natalię i poważnym głosem
rzekł:
-Musimy szybko zjeść i wyjść. Obawiam się, że niedługo się pojawią
oni. Ja bym sobie poradził, ale ty..."Nigdy nie myślałem nad tym, ale
chyba sie by umiała zmienić w Crinos. No i co wtedy? Brak jej
doświadczenia w walce." zaczął się wpatrywać w nia dziwnym wzrokiem.
Prychnęła - Nie patrz się tak na mnie... - burknęła, i posłusznie
zabrała sie za szybsze jedzenie - To że jestem "wiecznym"
szczeniakiem nie znaczy, że nie umiem o siebie zadbać - "Kłamiesz
dziewczyno w żywe oczy!!" skarciła się w myślach "Z przemianą nawet
byś nie dała rady, a co dopiero z ... tymi magami.."
Juliusz też szybko zjadł swoje i przysunąwszy się do niej szepnął na
ucho:
-Nie obrażaj się. Po prostu zastanawiałem się jak wyglądasz jako
Crinos. Bo skoro teraz wyglądasz wspaniale to co wtedy. A skoro
jesteś ze mną, obronie cię w razie czego.

Oblała się szkarłatnym rumieńcem i intensywnie zaczęła patrzeć się na
swoje dłonie - Nie mów tak! - syknęła cicho, nie patrząc się nawet na
niego - Zjedliśmy? Możemy już iść? - dodała spokojniejszym głosem,
zawstydzona swoją reakcją; nie była przyzwyczajona na takie
pochlebstwa. Zwłaszcza od wilkołaka...
W tym czasie: Blondym usiadł przy stoliku i zaczął rozmawiać z damą.
A w drzwiach progresji pojawiła sie dwójka technokratów. Weszli i
zaczeli się rozglądać.
Juliusz szybko ich zauważył tak jak i blondyn.
-Kochanie chyba czas na nas. Już są. - powiedział do Natali i zaczął
wstawać. "Opanuj się, z tym okazywaniem uczuć. Prawie jej nie znasz."
Odruchowo podązyła wzrokiekm za jego spojżeniem. Zobaczyła dwóch,
niemal identycznie wyglądających mężczyzn w garniakach. Uniosła brew
w zdziwieniu, ale szybko się opanowała. Wstała i podała rękę
Juliuszowi - No to znikamy. "Kochanie" - dodała, nieco
złośliwie. "Następnym razem się chyba ugryzę" pomyślała, starajac się
zachowywać najnaturalniej, jak tylko można.
Dwaj technokraci ruszyli w stronę blondyna, który niespiesznie wstał
razem z towarzyszką. Jak podeszli jednego z nich dotknął i tamten
zaczął sie palić.
-Mag -wyszeptał przez zęby Juliusz. Spojrzał w strone Natali i
poważnym głosem spytał: -Możemy zostać i powalczyć lub uciec? Co
wybierasz?
Patrzyła zaskoczona na palącego się człowieka. Nawet z takiej
odległości czuła swąd palonego ubrania i mięsa. I słyszała wrzaski
palonego żywcem. Zrobiła się blada, i poczuła nasilające się mdłości.
Z drugiej strony czuła jednak, że powinna zadziałać tak, jak
podpowiadała jej natura... Zacisnęła zeby i wycedziła - Zmywajmy się.
Tak... będzie bezpieczniej...
Spojrzał na palącego się i z przekorem stwierdził: -Tak może zbyt
wiele wrażeń jak dla mnie na dziś. Chyba sobie pójdziemy? i ująwszy
ją w pasie ruszyli do drzwi.


Aneta szybko ruszyła w stronę wyjścia na zaplecze. W połowie drogi
usłyszała strzały. Już na zapleczu ruszyła biegiem. Jej oczom ukazało
sie pobojowisko. W otwartych drzwiach przeciwpożarowych właśnie
znikał jakiś facet. Aneta zaklęła bardzo twórczo.

- Fajnie. Bałagan oczywiście na mojej głowie.

Adrian uśmiechnął się. Tej nocy kolacja właściwie sama pchała mu się
pod kły. "Kolacja" miała wielkie szare oczy, godną podziwu figurę,
koo trzydziestu lat i wyjątkowo mało wyobraźni; nie miał
najmniejszych problemów z wciągnięciem jej w rozmowę, i można
powiedzieć, że dość dorbze się już znali... a raczej on znał ją. Tak
czy inaczej byłą zachwycona. Przy odrobinie szczęścia będzie tak
zajęta gadaniem, że nawet nie zauważy, jak zostanie posiłkiem...

Coś go dręczyło. Ten gość, który przed chwilą przepychałsię przez
tańczących. Coś było nie tak. Jakby na potwierdzenie z zaplecza
rozległy się strzały. Muzyka była dosć głośna, żeby śmiertelnicy
dookoła nic nie skojarzyli, przynajmniej na razie; on jednak miał
dość czuły słuch, żeby to wyłapać.

Gitarzystka... "Mysza", tak?... Rzuciła się w stronę drzwi. No tak,
brakowało tylko, żeby do weszła tam Toreadorka.

- Przepraszam cię na moment - uśmiechnął się do swojej niedoszłej
kolacji i ruszył na zaplecze. Miał niejasne przeczucie, że dziewczyna
może mieć jakieś problemy.

I zgadzało się. Stała w drzwiach do jednego z pokojów na zapleczu,
wyraźnie zdenerwowana. Podszedł bliżej i spojrzał jej przez ramię.

- Ale masakra...

Aneta obróciła się na pięcie. W oczach wyraźnie można było zobaczyć
zaskoczenie, szok, strach... a po chwili musiała walczyć by nie
zacząć gapić się na faceta, który stał tuż obok niej.

- Taaak... - powiedziała trochę niepewnie. - Cholera, braciszek mnie
zabije... Muszę sie tego pozbyć - nie do końca jeszcze rejestrując
fakt, że ma towarzystwo.

Pokręcił głową. - Paskudnie to wygląda. Chyba będzie trzeba
posprzątać, zanim pojawią się smutni panowie w garniturkach - pokazał
na kupkę czarnego ubrania i popiołu pod ścianą. - Bo _tym_ na pewno
się zainteresują.

Znowu spojrzał na nią i pomachał jej dłonią przed oczami. - Ej,
jesteś tam?

Aneta doszła już do siebie. Spojrzała na niego jeszcze raz i od razu
stała sie podejrzliwa.
- OK... kim jesteś? Co tu robisz? I nie wiem dlaczego, ale mam
wrażenie że cię znam... - rzuciła mu nieprzyjazne spojrzenie.

Roześmiał się. Tak po prostu.

- Masz dobre wrażenie. Widzieliśmy się wczoraj, chociaż pewnie nigdy
byś nie zgadła. Ale chyba nie mamy czasu na pogaduchy... - minął ją i
wszedł do pokoju. Pochylił się nad leżącym najbliżej ciałem i położył
dłonie na jego twarzy. Skóra trupa zaczęła błyszczeć i mięknąć pod
jego palcami.

- Mała operacja plastyczna jeszcze nikomu nie zaszkodziła... -
mruknął, zmieniając twarz w coś, co wyglądało jak olbrzymia rana po
jakiejś wielkiej, pazurzastej łapie.

Oczy Anety rozszerzyły się. Słyszała o takich rzeczach od ojca ale
nigdy ne sądziła,że zobaczy je na własne oczy. Po chwili odezwał się
jednak jej zmysł praktyczny.

- Ekhem... Możesz zmienić ich w coś co nie będzie budzić podejrzeń? -
spytała z niewinną i lekko zaciewianą miną.

- To by było raczej trudne - rzucił przez ramię - a ja raczjenie
bawię sie w zmienianie ludzi w dywany. Ale kiedy skończę, nikt nie
zgadnie, co tu się naprawdę stało.

"I przy okazji pogrążę kilka osób" - uśmiechnął się pod nosem.
Sprzymierzeńcy Sabatu byli jego wrogami, i nie przepuściłby takej
okazji, żeby uprzyjemnić im życie.

- Warto było spróbować - uśmiechnęła się do siebie. - Gdzie potem ich
usunąć, znasz jakąś odpowiednią alejkę? - podeszła bliżej by lepiej
przyjrzeć się procesowi. Z fascynacją obserwowała zachodzącą na jej
oczach przemianę.

- A tak wogóle to czemu mi pomagasz? - rzuciła od niechcenia. Teraz
obserwowała z zaciekawieniem jego twarz. Nie podniósł głowy. Rozerwał
ubranie na trupie i na tułowiu również otworzył ranę jak po pazurach.

- Nie martw się. Jak skończę, będzie można ich tu zostawić. Sprawa
będzie tak nienormalna, że będzie ją trzeba zatuszować... Nie zamkną
ci klubu. A teraz pomóż mi z nimi. Trzeba ich rozebrać, z ubraniem
ich nie pozmieniam - pokazał na resztę ciał. - Szczątki wampirzycy
zostaw jak są, tak będzie lepiej.

Westchnęła. "Chyba mi nic nie powie..." Zabrała się do zadania i
szybko się z nim uporała.

- Ciekawa jestem co sie tu tak właściwie stało. A przede wszystkim
kim był ten facet i dziewczyna. Są dobrzy, we dwójkę poradzili sobie
z nimi wszystkimi...

W tym momencie Aneta coś sobie uświadomiła. Szybki rzut oka na
zegarek i...

- Fuck. Marek mnie zabije! Już jestem spóźniona!

Z sali rozległy się nagle przerażone krzyki.

- Cholera - warknął chłopak. - Sprawdź, co tam sie dzieje. Jest jakaś
możliwość zamknięcia tych drzwi?

Szybko zaczął sklejać ze sobą ciała. Na oczach Anety trzy nogi
zostały szybko połączone w jedną, pokrytą ciemnym, matowym futrem.

- Potrzebuję trochę czasu... Inaczej nie zdążę ich poskładać i zamkną
ten cholerny klub przynajmniej na miesiąc.

- Nie mam klucza, ale nie przejmuj się. Nikt się tu raczej nie kręci.
Przymknę drzwi - mówiąc to wyszła szybko na korytarz i ruszyła w
stronę głównej sali. Gdy na nią weszła zobaczyła wybiegających ludzi
krzyczących w przerażeniu. Wtem jej uwagę przykuł Dopalający się trup
i dwóch facetów wpatrujących się w siebie. Przy czym jeden był
przerażony. Cofnęła się szybko na zaplecze nie mogąc znieść widoku
ognia. Oparła się o ścianę, cała dygotała. Po chwili ruszyła szybko
choć trochę niepewnie do pokoju gdzie zostawiła swego chwilowego
sprzymierzeńca. Dotarła do drzwi.

- Chyba i tak go zamkną... - powiedziała cichym głosem, była chyba na
skraju lekkiego załamania nerwowego lub histerii (jak zwał tak zwał).

- Wolę nie wiedzieć... - zaczął znowu manipulować przy ciałach. Na
oczach Anety zwłoki łączyły się, tworząc olbrzymi, kudłaty kształt...


Blondyn ruszył w strone stolika, z którego wstała jego towarzyszka.
Towarzysz płonącego wyciągnął broń i strzelił. Pocisk pare
centymetrów przed celem zatrzymał sie i upadł n aziemie przy okazji
wywołując błysk światła.
Adrian odwrócił się od swojego zajęcia.

- Co to było? Flesz?

- .......

- Dobra, nieważne... - najwyraźniej Toreadorka była za mocno
wystraszona. Wrzaski przybrały na sile. Adrian schylił się i wrócił
do swojego zajęcia. Głowy, a raczej głowa włochatej masy nabierała
pod jego rękami zwierzęcych kształtów.

Aneta osunęła się powoli na kolana. Po chwili zamrugała oczami,
spojrzała na Adriana.

-Nie chcesz rzeczywiście wiedzieć...
-Co sie dzieje? - spytała go, gdy doszłą do niego.
Towarzyszka doszła do niego.
-Co sie dzieje? - spytała nieco zaniepokojona.
-Technokracja. Chyba te hałasy na zapleczu ściągneły ich. Zresztą nie
masz nic przeciwko zabawie z tym drugim? - odparł niedbale.
-Nie mam. Przyda mi się nieco ruchu. - uśmiechneła się i ruszyła ku
towarzyszowi 'pochodni', zmieniając sie po drodze w swoja naturalną
postać. Alfred w tym czasie ruszył na zaplecze.
Adrian ostatecznie nadał włochatej postaci kształt; przed nim leżał
teraz martwy wilkołak, a raczej coś, co wilkołaka z grubsza
przypominało. Wymagało jeszcze poprawek. Ravensburg zamknął oczy,
starając się skupić. Całość i tak była łatwa do zdemaskowania, gdyby
rozpruli "potwora" i zajrzeli do środka; kilka zestawów narządów
raczej nie działało tu na korzyść. Ale przynajmniej ściągnąłby ich
uwagę na Sabat - w końcu prawie nikt nie wiedział o tym, że Stary
Klan też był w mieście.

Ktoś szedł do ich pokoju, słyszał to wyraźnie.

- Mamy towarzystwo.

Aneta otrząsnęła się prawie zupełnie. Nie do końca wiedziała dlaczego
Adrian stopił ciała właśnie w wilkołaka, ale to na razie nie było
ważne...

-Jesteś pewien? Pójdę sprawdzić.

Wstała i podeszła do drzwi. Wyjrzała na korytarz.
Mia szła wolno w stronę drugiego. Kolejne naboje mijały ją o
centymetry. Gdy była blisko umysł technokraty zalała fala różnych,
chaotycznych myśli. Zamroczony nie zauważuł jak rzuciła nim o ścianę
i po podejściu zadała cios.

Alfred dochodząc do pokoju, zauważył wyglądają z niego młodą kobietę.
Gdy spojrzał na nią uważnie zauważył subtelną różnicę w jej wzorcu.
Byłą zdecydowanie martwa, pytanie tylko czy wrogo nastawiona. Gdy
zbliżył się niewinnie zagadał:
-Coś się stało na zapleczu? Słyszałem strzały.
"Trzeba odwrócic jego uwagę - facet może być niebezpieczny."

Aneta uśmiechnęła się uprzejmie i przyjaźnie.

- Drobne problemy, ale już sobie poradziliśmy. nie trzeba się
przejmować. Proszę wrócić na salę.

Jeszcze jeden uśmiech.

Adrian wychylił się za nią. - Może to my powinniśmy się zapytać, co
dzieje się tam na sali?
"Kolejny. Nie mają ich tam więcej." Uśmiechnął się i odparł:
-A nic takiego. Dwóch technokratów wpadło zobaczyć co się dzieje na
zapleczu. Ale nie martwcie sie nimi. Już nikogo nie zawiadomią. A wy
co tam robicie? Bo chyba nie chcieliście zostać sami? - zakończył z
wyczuwalną ironią.

W tym czasie Mia ostatecznie uciszyła goście i ruszyła w stronę gdzie
poszedł Alfred.
Aneta z uśmiechem na ustach odpowiedziała:

- Skąd możesz wiedzieć. Czasami trzeba mieć troche prywatności, mały
skok w bok nikomu nie zaszkodził...

Adrian wyszedł zupełnie z pokoju. - Technokraci? Jesteś magiem? -
spojrzał na gościa podejrzliwie. Nagle uśmiechnął się. Może dałoby
się go do czegoś wykorzystać...

Aneta przewróciła oczami

- Wy i te wasze zabawy... Dobra, ty z nim rozmawiaj...
-Szczególnie gdy sie nie żyje. O tak. - odparł wyraźnie rozbawiony. -
Jestem i nie jestem magiem. Zależy jak na to patrzeć.
Za nim pojawiłą sie Mia. Obejrzał się i spojrzał na nią pytającym
wzrokiem.
-Już nie będzie z nim problemu, uderzył zbyt mocno o ścianę. A drugi
się już chyba dopalił. Z kim rozmawiasz?
-Z parą wampirów. Zmieniłą byś się, nie mam tyle zapasów abyś
chodziła z tym wyglądem.
Skrzywiła się ale po chwili znowu wyglądała jak normalny człowiek.
Spojrzał na Adriana
-Czyżbyś miał jakąś sprawę do mnie?
- Może. Podobno umiecie zmieniać jedne ciała w inne. Chciałbym się
przekonać, czy jest tak naprawdę, czy to tylko gadanie. Akurat mam tu
dobry materiał - jego uśmiech stał się przez moment bardziej
drapieżny, kiedy wskazał drzwi do pokoju.


Starała się otrząsnąć. To był jakiś koszmarny sen! tamten człowiek
nie mógł ot tak się zapalić!!
Pozwoliła się wyprowadzić z klubu. Nawet nie bardzo chciała
protestować... Nie było ku temu ani powodu, a już tym bardziej sensu.
Juliusz wiedział co się tu dzieje, Ona - nie; i chociaż by z tej
prostej przyczyny postanowiła się trzymać w jego pobliżu... Tak na
wszelki wypadek.
Zauważył jak wychodzili, że coś ja gryzie:
-Coś się stało? Wyglądasz na nieco przestraszoną.
W myślach zastanawiał się co powinien zrobić. Szczerze mówiąc nie
miał nigdy takiej sytuacji.
Usmiechnęła się nieco wymuszenie:
- Wiesz nie codzień się widzi... - przełknęła nerwowo ślinę - ...
płonącego żywcem człowieka - wbiła rece w kieszenie kurtki, by nie
zobaczył, że zaciska dłonie w pięści; nadal ją mdliło na wspomnienie
tamtego ochydnego zapachu palonego ciała.
"Niezły z ciebie przyszły lekarz..." skarciła się w myślach "Nie dość
że ciebie mdli, to jeszcze nie raczyłaś tam zostać by pomóc... "
nieznacznie się wykrzywiła, ale zamaskowała to znowu odgarniając
włosy za ucho.
-Płonął, bo ten gościu był prawdopodobnie magiem. Niektórzy mają
takie możliwości. Jak się jest wilkołakiem trzeba raczej byc
przygotowanym na najdziwniejsze zdarzenia. A ty miałaś to oszczędzone.
To gdzie chcesz teraz iść, skoro tutaj jest nieco niebezpiecznie? -
spokojnie powiedział jakby płonący ludzie byli dla niego na porządku
dziennym.
Rzuciła okiem przez ramię na klub. I zmróżyła oczy dostrzegając
zaparkowany nieopodal samochód; własnie wysiadło zniego dwóch, niemal
identycznych mężczyzn... Byli bardzo podobni do tamtych, którzy
właśnie robili za kupkę popiołu w klubie.
- Byle dalej od nich! - a w duchu dodała "I całej reszty..."
Złapała Juliusza za ramię i wskazała ich palcem, pchana
niezrozumiałym impulsem, który nakazywał jej uciekać po ciągnęła za
sobą. A raczej spróbowała.
Spojrzał w stroną, którą mu wskazała.
-No tak. Już są. Może nas nie zauważyli. - powiedział nie opierając
się próbie odciągnięcie jego przez nią. Po chwili już sam ciągnął ją
za sobą. Nawet nie oglądał się, idąc gdzieś przed siebie.
Nie zdązyła nawet zaprotestować. Z reszty - czy było wogóle warto?
Najwazniejsze, że zostawiła tamtych dwóch daleko za sobą. Jednak
dopiero po przejściu,a raczej po przeciągnięciu przez kolejne dwie
porzecznice mogła odetchnąć z ulgą.
I dopiero tam wyswobodziła się. Przystanęła na chwilę łapiąc oddech:
- zgu.. zgubiliśmy ich? - wysapała, patrząc się na Juliusza.
Rozejrzał się uważnie dookoła. Nikogo w pobliżu nie było.
-Tak. Nie gonią nas i nie śledzą. - odparł i wciągnął powietrze aby
szybko je wypuścił jeszcze szybciej niż wciągnął. Zaczął się nerwowo
rozglądać wokoło próbując coś dojrzeć gdzieś obok nich.
- To sugeruję poprostu się stąd ulotnić.. - powiedziała znowu
starajac się wyglądać nad wyraz poważnie - Nie chcę mieć z nimi do
czynienia...
-Nie to nie oni. To pachnie na odległość Żmijem i obserwuje nas
prawdopodobnie. Jeszcze nie wiem gdzie jest ale jest blisko. -
szepnął jej do ucha, rozglądając sięjednocześnie badawczo wokół.
Przesunęła się bliżej niego i starała się objąć całą okolice
wzrokiem. Nie bardzo wiedziała kogo lub czego szukać. Nigdy jej nie
przeszkolono, w zasadzie ona nigdy na owo szkolenie nie pozwoliła..
Teraz zaczynała tego żałować - jej brak zaakceptowania tego, kim
była ... kim jest, teraz przysporzył tylko samych problemów.
Potrząsnęła głową przeganiając myśli, które ją tylko rozkojażały..:
- Czego szukamy? - spytała, siląc się na pewność siebie.
- To Tancerz albo Sabatnik. - odpowiedział, zmieniając się w
międzyczasie w Crinosa. A następnie dodał szeptem -Podejrzewam, że
mało razy się zmieniałaś. Przydałoby sie to teraz. Tancerz to zły
wilkołak a Sabatnik to zły wampir.
W tym momencie niedaleko ich za nią z mroku wyłonił się włochaty
kształt. Juliusz szybkim ruchem odstawił Natalię na bok i ruszył na
niego.
Oparła się plecami o ścianę. Szerokimi z przerażenia oczyma patrzyła
się jak Juliusz w strasznej wilcz-ludzkiej formie rzuca się w
kierunku istoty, jakby żywcem wyciągniętej z najmroczniejszych
sennych koszmarów. Opanowała się na tyle, by nie wpaść w histerię,
ale nie była w stanie zrobić najmniejszego ruchu, by chociaż by
uciec, czy się schować...


Droga nie zajęła dużo czasu, nie o tej porze. Kilkanaście minut
później wysiadali przy jednym z wielu hipermarketów w Warszawie; w
dodatku jednym ze starszych.

Marek podniósł kołnierz kurtki i dyskretnie sprawdził broń. - To
teren Czarnych Spiral... ale najciemniej pod latarnią. Raczej nie
będą się spodziewać, że ktoś taki jak my robi zakupy na ich
terytorium.

- Mhm - Mati skinęła głową na znak, że tym razem rozumie zagrożenie.
Zdawała sobie też świetnie sprawę, ze nadal rzuca się w oczy. I że ów
wygląd może sprowadzić na nich kłopoty. Mimowolnie wzruszyła
ramionami i uśmiechnęła się szeroko:

- Naa zaakuupy! - złapała Marka za rękę i chichocząc pociągnęła w
stronę wejścia.

'Zachowujesz się jak szajbuska' - skwitował Fret truchtający obok.

"No, witam z powrotem" - prychnęła do avatara, na którym owo
prychnięcie nie zrobiło żadnego wrażenia "Zawsze znikasz w
najbardziej niewygodnym momencie..."

'Piissssk!' - świstnął obruszony szczur.

"No dobrze... nie bulwersuj się aż tak..."

Eutanatos uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem; szybko jednak
zreflektował się i przyjął poważny wyraz twarzy.

- Dobra... W pasażu są raczej ubrania, które i tak rzucają się w
oczy... - wskazał na wystawy pełne krzykliwych kolorów, hit
ostatniego sezonu - Proponowałbym poszukać na samie.

Zmarszczyła nos widząc owo zjawisko.

- Wiesz co to raczej jest ostatni krzyk mody.. i to taki z depresją i
desperacją w tle - skomentowała na głos rzeczone wystawy.
I zakłopotana puściła jego ramię, orientując się, ze znowu za bardzo
jej się to podoba. Udając, że nic a nic się nie stało, wsadziła ręce
w kieszenie i wpatrując się w lampy na suficie, by nie widzieć miny
Freta, ruszyła obok Marka we wskazanym kierunku.

Market nie był zbyt zatłoczony - normalne, biorąc pod uwagę, że
wieczorami wielu ludzi wolało zostawać w domach... Na imprezy i
zakupy wybierali się tylko młodzi i lekkomyślni... mimo wszystko było
ich w Warszawie wielu, jakby na przekór Szarogębym. Przy stoisku z
ubraniami było chyba najwięcej klientów - ładne kilka alejek
roześmianej młodzieży.

Zakupy to ponoć żywioł każdej kobiety, nie zależnie czy jest
nadnaturalem czy nie. Mati intensywnie rozglądała się po stoiskach,
zapuszczając żurawia co i rusz nad ramieniem jakiegoś klienta, tylko
po to, by sprawdzić asortyment.

- Mam wybrać ciuchy, które się nie rzucają w oczy - prychnęła do
siebie - A gdzie ja takie znajdę! - burczała pod nosem przy kolejnym
stoisku, przymierzając intensywnie zieloną bluzkę, w wielkie, żółte
słoneczniki.

'To się nazywa zakupomania, i to się leczy' - skomentował Fret.

- Zamknij się - fuknęła, a zdziwione spojrzenie jakiegoś chłopaka
uświadomiło jej, że powiedziała to na głos. Uśmiechnęła się
przepraszająco i szybko wycofała spod tego straganu.

Marek nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc Kultystkę w szale zakupów.
W jego pamięci na moment wypłynęło kilka starych wspomnień... które
szybko przegonił. Podszedł do niej i trącił w ramię.

- Może tutaj? Wiem, że kolory raczej nie pasują do twojego gustu, ale
rzeczywiście nie będziesz rzucać sie w oczy - pokazał na kolejna
alejkę, wyraźnie nie pasującą do innych. Była wypełniona bardziej
stonowanymi ubraniami, gdzieniegdzie tylko błyskając bardziej żywymi
kolorami. Coś, co doskonale nadawało się na "kamuflaż", nie będąc ani
zbyt podobne do normalnego ubrania Mati, ani też zbyt z nim
kontrastujące.

Przebiegła oczyma po tamtych straganach. Barwy były faktycznie
jakby... przygaszone, ale... Zmrużyła nagle oczy:

- Hmm.. jakby wziąść tą koszulę, i tamte spodnie... i może tamta
bluzka... - zaczęła mamrotać do siebie, tworząc kolejne wersje
ubioru.. - Nie będzie aż tak źle chyba... Zobaczymy! - uśmiechnęła
się.

Podeszła do stoiska. Szybko wybrała szare spodnie z płótna,
szarozieloną, włóczkową bluzkę z obszernymi rękawami, do tego jeszcze
jasnobrązową koszulę ze sztruksu. Złapała to pod pachę i na chwilę
znikła w przebieralni.

- Taaadaaaam! - powiedziała wyskakujac nagle z kabiny i obracając się
na palcach - I jak? - spytała się przekrzywiajac głowę.

Obejrzał ją krytycznym okiem i uśmiechnął się; tym razem nie starał
się tego ukryć.

- No... niczego sobie. Chyba opanowałaś sztukę kamuflażu -
zażartował. - Ale szczerze mówiąc, spodziewałem się, że będziesz
miała większe problemy z wyborem.

Prychnęła niczym rozłoszczona kotka:
- Jak to "będziesz miała większe problemy z wyborem! - spytała
oskarżycielsko - Nie wierzysz, że umiem się szybko decydować?!

'Ja też nie wierzę' - różowy szczur spokojnie się wylegiwał na
naręczach podkoszulków.

- Mężczyźni! - westchnęła spoglądając w sufit. Odwróciła się na
pięcie i już chciała odejść, gdy sobie przypomniała, że ma na sobie
nie zapłacone ubranie, a jej własne zostało w przymieżalni.
Zarumieniła się zakłopotana i zawróciła. Szybko wygrzebała swoje
rzeczy, zapakowała je w zwykłą reklamówkę, zarzucając tylko na siebie
swój płaszcz i sięgnęła po portfel. Smętnie przeglądnęła jego
zawartość.

- No to po "stypie" - mruknęła do siebie płacąc rozbawionemu
sprzedawcy.

Marek złapał ją za nadgarstek. - Ja zapłacę - uśmiechnął się znowu.
Teraz zauważyła, że też trzymał jakąś torbę. - Dopiero przyjechałaś,
jak się spłuczesz to będzie problem...

Zapłacił sprzedawcy i ruszył w stronę wyjścia.

'Nieźle' - prychnął jego widmowy bliźniak, opierając się o
ścianę. 'Co potem? Wynajmiesz jej mieszkanie? Kupisz samochód?'

"Zamknij się... Ja ją wpakowałem w kłopoty, ja będę za nią płacił.
Prosty rachunek."

Czuła się trochę zmieszana, ale nie stawiała oporu; będzie jeszcze
okazja by się wykłócać o swoje. Ruszyła za nim wlepiając w niego
zaskoczone i ciut zdezorientowane spojżenie.
Mieszkała póki co u Niego, nawet nie prosząc o to otrzymałaod niego
pomoc w poszukiwaniu Stopera, a teraz jeszcze jej "fundnął"
ubrania... skrzywiła się nieznacznie, bo z rachunku wyszło jej, że
pasożytowała na nim.

'No, szybko się zorientowałaś' - skarcił ją avatar, spokojnie
drepcząc obok.

"Siedź cicho..."

Głośno powiedziała:

- Dzięki za wsparcie, jak tylko uda mi się oddam. Słowo Kult... -
ugryzła się w język - Znaczy ... moje słowo honoru! - dodała równając
się z Eutanatosem.

Problemem było tylko jak zorganizować owo "wsparcie". Kolejne wpłata
stypendium miała być dopiero za miesiąc...

"Świetnie... nie ma co... trzeba będzie znaleźć pracę" westchnęła
ciężko.

Idący obok różowy szczur skwitował to tylko prychnięciem.



I to tyle ile było na yahoo, dalszy ciąg gry tutaj Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum ZooTerror Team Strona Główna -> Druga Warszawa, 2010 Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin